Atanas Dałczew, Fragmenty

Autor: admin. Kategorie: Atanas Dałczew, Fragmenty; Przekłady poezji .

Fragmenty

***
Wszystko na tym świecie ma swój cień. Nawet płatki śniegu na pobielałym chodniku pod latarnią.

***
Ziemia także żyje. Co roku widzę, jak ogromna jama w parku wypełnia się coraz bardziej i bardziej, zarasta i zabliźnia się, jak zabliźnia się rana.

Bieda
Mała, nieotynkowana chata, samiuteńka w polu. Na podwórzu ani koguta, ani psa. Tylko jeden żółty słonecznik.

***
Człowiek myśli, że to jesień sprawiła, iż liście drzew pożółkły, a dopiero potem, kiedy się nieco zamyśli, pojmuje, że sprawiły to ogień i namiętności lata.

***
Mawiała mi niekiedy babka, że już czas, aby udała się do mojego dziadka i mojej ciotki, to znaczy, do nieżyjącego już męża i córki. I mówiąc to, zaczynała płakać. A ja nie rozumiałem – czy płakała z radości na myśl o spotkaniu z nimi, czy też z żalu, że rozstaje się z nami.

***
Sześć lat – wiek, kiedy zaczynają wypadać mleczne zęby: starość dzieciństwa.

***
Któregoś dnia, po osiągnięciu Księżyca, człowiek dotrze także do innych planet. I dopiero wtedy zobaczy, jaka piękna była Ziemia, i zrozumie, że żył w raju, ale nie wiedział i nie docenił tego.

***
Przyszłość jest obecna już w teraźniejszości; marzenia także istnieją i z szerszego punktu widzenia są częścią rzeczywistości. W jej atlasie zajmują to miejsce, które na starych mapach geograficznych zajmowały nieznane lądy.

***
Tak jak cierpiący na bezsenność drzemie cały dzień, ale gdy chce się położyć spać, sen go opuszcza, tak i ja jestem nieustannie nękany przez myśli, ale wystarczy sięgnąć po pióro, by wszystkie rozprysły się momentalnie. O, bezsenności moich myśli!

***
Zawsze cierpiałem na brak słów. U mnie myśl rodzi się naga. Podobnie jak niektórzy biedni rodzice, nie mam nawet w co zawinąć swego dziecka.

***
Niektórzy dziwią się, dlaczego nie uczestniczę w uroczystościach i świętach literackich. Jak im to wyjaśnić? Po prostu, nie mam odświętnych wierszy.
Podobny jestem do biedaka, który został w końcu zaproszony na wytworne przyjęcie, ale nie idzie tam, gdyż nie ma odpowiedniego ubrania.

***
Idę sobie ulicą i nagle zaczyna padać. Deszcz jest tak drobny, że można go zobaczyć jedynie na tle ciemnych okien i otwartych drzwi. Chcąc się upewnić, przechodnie wyciągają dłonie. Chodnik stopniowo ciemnieje, ale pod drzewami zostają szerokie, jasne plamy: to ich inne, deszczowe cienie.
Lubię deszcz. Zmuszając mnie do bezczynnego stania przez kwadrans lub pół godziny pod okapem jakiegoś domu, uwalnia mnie od codziennych trosk i ciągłej gonitwy, pozwala spojrzeć na świat; dzięki temu znów mogę patrzeć i marzyć.
Przede mną stoi przy chodniku czarny samochód. Lśni w deszczu wypolerowany. Zabawnie jest obserwować w jego czarnym lustrze ulicę – ten ciemny świat, w którego nocy pojawiają się i znikają sylwetki ludzi, konie, samochody.
Przychodzi właściciel, samochód rusza z hałasem i pozostawia po sobie duży, suchy prostokąt. I naraz wyobrażam sobie jakiegoś roztargnionego próżniaka, który w tym miejscy pragnie się schronić przed deszczem.

Sofia – październik 1944
Myślałem, że nie będę mógł znieść widoku tego miasta, jak nie mógłbym znieść widoku ukochanej istoty, którą zbezczeszczono i zhańbiono. Ilekroć zdarzało mi się pójść tam po bombardowaniach, robiłem to niechętnie, bojąc się rozejrzeć wokół siebie, i czym prędzej chciałem biec z powrotem. Tym razem wróciłem jednak inny, z innym smutkiem w sercu. Tym razem mój powrót przypomina odjazd: jakbym się z kimś rozstał.
Znów ujrzałem Sofię w jesiennym słońcu, w jej najpiękniejszej porze roku (lub raczej, w jej najpiękniejszym wieku) – skąpaną w słońcu,  pełną życia i zgiełku. Co prawda wiele domów było pozbawionych dachów, ale idąc chodnikiem nie dostrzegałem tego. Wypalone lub powybijane okna ziały pustką, lecz mnie zdawało się, że były tylko otwarte na oścież, by zaczerpnąć z nieba więcej złota i błękitu. M0ożna by pomyśleć, że zniszczeń dokonano umyślnie, chcąc przydać pejzażowi nowej urody. Ta dekoracja zburzonych domów i sterczących wysoko na tle nieruchomego nieba ścian nadawała miastu coś z nierealności dzieł sztuki.
Kiedy się tak wałęsałem, wydało mi się, że ulice są jakby węższe i więcej jest wokół zieleni. Dawno nieprzycinane drzewa rozrosły się bardzo, a podwórza tonęły w burzanach. Trawa przedostała się przez ogrodzenia, wdarła się na zniszczone chodniki i część ulicy pozbawioną kamiennej nawierzchni. W domu rodzinnym z wypalonymi i nagimi ścianami, w którym oko nie napotykało niczego prócz cegieł, ziemi i popiołu, wchodząc po schodach zobaczyłem dwie łodygi winorośli, przeciskające się przez rozbite szyby okien, zielone i bezgłośne niczym żmije. Tej wiosny każde ziarno – dobre i złe – kiełkowało bez przeszkód.
Poszedłem też zobaczyć park. Ptaki już odleciały, ale wróciły dzieci. Szczebiotały wokół obracającego się koła, rzucającego na ziemię cień podobny do pajęczyny, albo strącały kamieniami lśniące brązowe owoce dzikich kasztanów.
O zmierzchu ruszyłem z powrotem. Przede mną biegła słabo oświetlona ulica, ale nie czułem niepokoju, gdyż na prowincji przywykłem do braku oświetlenia. Dotarłem do placu przed pałacem carskim. Tu światła urywały się i zaczynała się noc. Całą przestrzeń między pałacem i placem Św. Niedzieli tonęła w mroku, głębokim i nieprzyjaznym, ponad którym od czasu do czasu rozbłyskiwały się niczym błyskawice iskry przejeżdżającego gdzieś daleko, niewidocznego tramwaju. Przystanąłem na moment, zastanawiając się, czy obejść plac, czy też pójść prosto; w końcu wszedłem w mrok.
i niebawem uspokoiłem się, bo stwierdziłem, że rozbrzmiewał krokami i głosami ludzi, którzy potykali się, jak i ja, o chodniki i wyrwy, ostrzegali się nawzajem i raźno szli przed siebie.

***
Ponad ulicą przeleciał ptak. Nie zauważyłem go, ale widziałem jego cień spadający w dół niczym kamień po słonecznym frontonie budynku naprzeciwko.

***
Jest mgła; widzę ją tylko na tle oświetlonego okna. Jakby była jego oddechem.

***
Jedziemy całą noc. Pociąg pędzi co sił. Z okien widać ulatujące cienie drzew i słupy telegraficzne. Gdzieś daleko rozbłyska światełkami miasto i gaśnie niczym rój iskier rozrzuconych w mroku.

***
Mając lat czterdzieści jest się bardziej starym aniżeli wtedy, kiedy ma się lat sześćdziesiąt.
Gide dziwi się w pewnym momencie, że Montaigne mówi o starości już w wieku czterdziestu lat. Jest to według mnie w pełni zrozumiałe. Najboleśniej przeżywamy wszystko w chwili zmiany. Mocniej odczuwamy pierwszy powiew jesieni, który zdmuchuje liście z drzew, aniżeli zimowe mrozy.

Morze
W tym mieście przeciętym przez wodę zewsząd czai się morze. Czeka na ciebie błękitne w głębi każdej ulicy.

 
Wyspy
Z okna swego pokoju widziałem je niezmiennie tam, w pobliżu ujścia Bosforu i Złotego Roku, zakotwiczone niczym statki w szklanym blasku morza Marmara. Ale nadchodził dzień – ta mała flota podnosiła nagle kotwice i odpływała, by powrócić znów pewnego jasnego, słonecznego ranka na swoje miejsce.

Most
Patrzyłem i nie wiedziałem – czy to jawa, czy wspomnienie. Był to ten sam żelazny most, który widziałem już jako dziecko. Czy wciąż jeszcze, jak dawniej, pobierano opłatę za przejście po nim? Naprzeciwko, najeżony kopiami minaretów, wyrastał wysoki brzeg Istambułu, dźwigając z trudem przytłaczającą go czapę lutowego nieba. Po obu stronach mostu chybotały się zakotwiczone stateczki, które podróżują do Skutari i na wysepki albo w górę po Złotym Rogu do Eyup.
Zewsząd dobiegał nieustający zgiełk. Od czasu do czasu rozlegał się przenikliwy gwizd i obok czarnego dymu, wydostającego się z komina, smugą białej pary kipiała syrena; słychać było trzask rzucanych trapów, po których wchodzili pasażerowie; od nabrzeża odbijał jakiś stateczek. Albo też do nabrzeża zbliżał się inny, z wielkim szumem i obfitą pianą, od której woda wokoło stawała się zielona.
Doświadczałem jakiegoś błogiego niepokoju, jakbym po długiej podróży wracał do domu. Widziałem, jak moje dzieciństwo wyłania się niczym brzeg z fal i stopniowo przybliża się do mnie.
Dął wiatr; od morza ciągnęło chłodem; po wodzie pływały deski po skrzyniach, cytryny i słoma; w zmierzchającym powietrzu niczym ogromne płatki śniegu krążyły mewy.

Cmentarz na Skutari
Ciemnieje tysiącami cyprysów na przeciwległym, jasnym brzegu i w słoneczny dzień mógłby się wydać człowiekowi cieniem obłoku, gdyby nie tkwił nieruchomo w jednym miejscu.

Księżyc
Z wolna niebo gasi swe ognie w wodach Bosforu. I nagle zapada noc. Przypełzłą niepostrzeżenie ze wschodu, jak niegdyś przed pięciuset laty wraz z tureckimi hordami. Zza poczerniałej ściany Skutari chyłkiem wyziera księżyc, wielki, szafranowy – podobny do turbanu.

Dzień Świętego Trifona
Czekałem na moście na stateczek, by pojechać do żelaznej cerkwi św. Stefana na święto ogrodników i hodowców winorośli. Poranna zimowa mgła zaczęła ustępować i pokazało się słońce. Przy balustradzie, spoglądając w wodę, stał człowiek. Naraz na jego twarzy zamigotało jaskrawe światło. Pomyślałem sobie, że pali papierosa. A tymczasem – było to odbicie słońca w wodzie.

***
Spadł śnieg i wokół pobielało. Na białym zimowym niebie nie widać już, że wiele spalonych domów nie ma dachów.

***
Budzę się nagle w środku nocy. Wstaję i podchodzę do otwartego okna. Na podwórzu niczym zaspa śniegu leży zimne, sine światło księżyca.

***
Słońce wisi we mgle czerwone niczym wymię.

***
Choć lubię muzykę, to jednak wszystko wskazuje na to, że pozbawiony jestem pamięci muzycznej. Nie mogę przypomnieć sobie najzwyklejszej melodii. Wieczorem, biorąc na ręce najmłodszą córkę – nie ma jeszcze dwóch lat – proszę, aby zaśpiewała mi piosenkę, którą ja ją usypiam.

Pierwszy śnieg
Budząc się rano widzę, że w pokoju jest jaśniej; i zanim zdążyłem pomyśleć, która godzina, czy nie zaspałem, dostrzegam śnieg: jasność pochodzi od śniegu. Okno, kiedy je otwieram, trzeszczy głośno, strumień lodowatego powietrza odbiera mi oddech. Ulica jest odmieniona: śnieg przyoblekł drzewa i pośród jego bieli gałęzie i pnie lśnią smolisto-czarne; druty, grube i ciężkie, podobne są do przędzy; dachy do otwartych białych ksiąg, w których nikt nie pisał. Jest tak jasno, że mogę przeczytać gazetę, którą trzyma przechodzień, i zobaczyć ślady wróbli, rozrzucone niczym maleńkie strzałki na śniegu. Jest tak cicho, że słyszę jeszcze słowa z wczorajszej rozmowy zakochanych pod drzwiami. Cisza dzwoni w uszach. A może to dzwoneczki? Ze świstem przemykają sanie, ciągnione prze dwa konie z bajki, których nozdrza buchają para. Matka ogrzewa ustami ręce dziecka i jej oddech osiada niczym gołąb na jego różowych paluszkach.
Wszystko wydaje się jakieś inne, niezwykłe, nowe. Jakby w czystych pieluszkach śniegu narodził się tego ranka świat.

Pejzaż
Rząd wiejskich domków, tu i tam spoza dachów krytych czerwoną dachówką, wystrzela zielony minaret topoli.

***
Hen, daleko nad brzegiem potoku stado gęsi, które wyszły z wody i bieleją niczym czyste kamyki rzeczne. I nim człowiek zdąży im się przyjrzeć, obraz znika za gęstwą drzew i krzaków, w które wplata swe runo dym pociągu.

***
Lato. Już po sianokosach. Stogi siana stoją niczym guziki na żółto zielonej sukni łąki.

Król Saul
Czy myślał ktoś o duszy pozbawionej łaski, niezależnie od tego jak nazwiemy dziś tę łaskę – miłością czy powołaniem? Dno morza, z którego odpłynęła woda, nie przedstawia równie złowieszczego widoku. Pustynia nie jest aż tak pusta.

***
Przed wejściem do osiedlowego bloku posadzono drzewko. Dzieci ogrodziły je cegłami, pozostałymi po budowie. Tej wiosny drzewko się zazieleniło. Przylatuje wróbel i za każdym razem siada na tej samej gałązce, w tym samym miejscu. A ponieważ co rano, wychodząc do pracy wciąż go tam widzę, stał się dla mnie jakby częścią drzewka – jego pąkiem albo owocem.

***
Pytają mnie często dzieci: Tatusiu, co z ciebie za pisarz? Nigdy nie widzimy, żebyś pisał. Ja sam też się temu dziwię: peszę się, kiedy ktoś mnie tak nazywa; wśród moich „współbraci” czuję się niezręcznie niczym człowiek obcy. I rzeczywiście, wśród tylu autorów opasłych ksiąg i wielotomowych utworów, jakim pisarzem mogę być ja, autor zdań?

***
W życiu wolnego twórcy najboleśniejszym i najbardziej niebezpiecznym momentem jest uznanie go.

***
Jeśli sztuka jest zawsze przezwyciężaniem tego co osobiste, poprzez biografię autora można raczej objaśnić to, co w jego utworach stało się sztuką, aniżeli to, co sztuką jest.

***
Kto poszukuje doskonałości jest skazany na tworzenie fragmentów.

***
Dla nas, Bułgarów, uczucia były zawsze podejrzane: nie wiemy, co z nimi począć. „Do czego mogą nam być przydatne, jaki z nich pożytek?” – pytamy siebie i szukamy w książkach, w życiu, wszędzie, wiedzy i pouczeń. Nasza droga z dawien dawna była drogą oświaty.

Nikt nie urzeczywistnia się w pełni
Życie każdego człowieka jest koniec końcem pewnego rodzaju niepowodzeniem.

Inwersja
Inwersja jest także pewną dyslokacją, głębokim przesunięciem warstw, przy którym ujawniają się utajona wnętrza słowa i wytryskują nieoczekiwane źródła poetyckiego czaru. Jest ona równie ważna dla poezji jak metafora.

Łakomstwo ludzi starych
Ludzie, gdy się starzeją, stają się nagle łakomi. Wczoraj – mówi mi syn –usiadłem w parku obok starszego człowieka. Wyglądał na emeryta. Przez cały czas, kiedy siedziałem na ławce, jadł chleb, ser i pomidory. Potem wyjął z kieszeni gruszki.
A cóż innego, mówię, miałby robić? Wszystkie przyjemności zostały mu odebrane. Nie może już uganiać się za dziewczętami, w kinie zasypia. Pozostaje mu jedynie jeść, dopóki może.

Nie staraj się zmyślać
Nie staraj się zmyślać: mów prawdę bez obawy! Ludzie tak przyzwyczaili się do kłamstwa, że i tak nikt ci nie uwierzy.

Retoryka
Retoryka zjawia się tam, gdzie brak prawdziwej sztuki. Przychodzi niemal zawsze, aby ukryć pustkę, podobnie jak ozdoba – niedostatki.

Milczenie
Człowiek bardzo często mówi po to, aby nie milczeć. Milczenie jest najtrudniejszą rzeczą tak na scenie, jak i w życiu.

***
Nigdy nie biorę na siebie Żadnych zobowiązań twórczych i nie rozumiem tych pisarzy, którzy dużo wcześniej mówią, że napiszą to lub owo. Twórczość przypomina mi wyprawę na polowanie: można stamtąd wrócić z pełną torbą, ale można i z pustymi rękami.

***
To, co proste jest o wiele trudniejsze do określenia niż to, co skomplikowane.

***
Każdy styl jest pewnego rodzaju kompromisem między indywidualnymi i ogólnie przyjętymi środkami wyrazu. Złożony tylko z pierwszych ryzykuje, że będzie niedostępny. Ograniczony tylko do tych drugich jest już szablonem, a nie stylem.

***
Interesujące jest zastanowić się nad takim problemem: co zyskała, a co straciła nasza poezja, przechodząc od sylabicznej budowy wiersza w poezji ludowej do nowoczesnej – tonicznej?
Na przekór temu, co twierdzą niektórzy, sądzę, że stałą się bardziej monotonna.

***
Epoki bogate w wydarzenia są powierzchowne. W nawale przeżyć ludzie nie mają czasu poznać je głębiej.

***
Wiersz w dużym stopniu nauczył mnie zwartego pisania, w którym nie byłoby przypadkowego lub zbędnego słowa. Ale muszę przyznać, że takie pisanie zmusza mnie teraz do zrezygnowania z wiersza. Moje obecne wymagania nie mogą zgodzić się ani na słowa dopowiadające, ani na parafrazy, nieuniknione w mowie wiązanej.

***
Jakże dalekie wydają się światła nocą! Kiedy się do nich zbliżymy, widzimy, że były zupełnie blisko.

Cudza obecność

Moja myśl jest płochym ptaszkiem:płoszy ją cudza obecność.

Nocą
Nocą budzę się nieoczekiwanie. Wstaję i podchodzę do otwartego okna. Na podwórzu jak śnieżne zaspy leży zimne, błękitnawe światło księżyca.

Jeśli chcemy widzieć gwiazdy
Człowiek musi przenieść się na wieś, do przyrody, aby zobaczyć gwiazdy. Światła miasta przeszkadzają mu je widzieć.

Chabry
W tym miejscu na polu było tyle chabrów, że z daleka wydały mi się błękitną, poranną mgłą.

Drzewo
Był to szary kilkupiętrowy blok z licznymi balkonikami z betonu i złuszczonymi ramami okien, jeden z tych ludzkich uli, dziecko dążenia do posiadania i jednocześnie biedy. Każdego dnia w głębi ulicy widziałem jego nieprzyjazny, przygnębiający fronton. Niemal każdego dnia zdarzała mi się przechodzić obok niego. Moje kroki, które głuchły wśród murów, naraz stawały się dźwięczniejsze, kiedy zrównywałem się z bramą. Mimo to nie dowiedziałbym się nic o mieszkańcach tego domu, gdyby nie pewien drobny przypadek, pewna sprawa mojego znajomego z prowincji, która zmusiła mnie do przekroczenia jego progu.
Zacząłem wspinać się po schodach i na półpiętrze, zanim dotarłem do czwartego piętra, zatrzymałem się. Spojrzałem na okno klatki schodowej. Zobaczyłem puste podwórze, zewsząd ogrodzone murami, a na środku duże, pożółcone przez jesień drzewo.
Wygląd tego samotnego drzewa, którego istnienia w tym miejscu, za tymi blokami mieszkalnymi nie podejrzewałem, poruszył mnie. Stałem oparty o okno i patrzyłem jak do czasu do czasu od jego gałęzi odlatywał liść, spadał na któryś z balkonów lub uderzał o mury budynku i potem opadał niemal pionowo w dół.
Przypomniałem sobie, że kiedyś widziałem już to drzewo za jakimś parkanem. Duże i zgrabne, rozpościerając wysoko gałęzie, cieszyło oczy przechodniów. Ale zaczęli budować blok i któregoś dnia drzewo nagle zniknęło.
Są ludzie nieuleczalnie chorzy, którzy, przykuci do łóżka, całymi latami nie opuszczają domu; ich znajomi dziwią się początkowo, że ich nie widują, potem przestają się dziwić i zapominają o nich. Drzewo dawno już opuściło ludzi i świat, a teraz, samotne w ciasnym i mrocznym podwórzu, umierało zapomniane przez wszystkich.

Życie jest nieustanna stratą
Kiedy osiągnie się pewien wiek, zaczyna się rozumieć, że życie jest właściwie nieustanną stratą. Najpierw traci się zęby, włosy, blask oczu, a także wszystkie siły i bogactwa duszy: talent, przywiązanie, wspomnienia, uczucia, nawet pragnienia. Jedna za drugą padają zerwane nici, które łączyły nas z ziemią, i duch, niemal uwolniony, zaczyna trzepotać, przeszedłszy w stan własnej lekkości.

Kraj śmierci
Człowiek godzi się ze śmiercią stopniowo, z biegiem czasu, nie tyle z uwagi na starość, ile z powodu umierania innych. Początkowo śmierć przeraża niczym obcy, nieznany kraj, wyjechać do niego znaczy rozstać się z bliskimi. Gdy jednak bliscy już wyjechali, kraj ten, zda się zasiedlony przez nich, zaczyna stawać mu się bliższy.

Poezja i proza
Poezja jest pierwotnym językiem ludzkości. Nic więc dziwnego, że większość pisarzy zaczyna od poezji, mimo że często nie pozostaje przy niej do końca.
W tym sensie poezja oddaje poziom kulturalny narodu. Toteż jakie by nie były sukcesy naszej beletrystki i dramatu , poezja jest u nas dominującym rodzajem literackim: zajmuje się nią najwięcej ludzi i póki co w poezji są nasze największe osiągnięcia. Na podstawie tego faktu można się przekonać jak młoda jest nasza literatura.
Proza jest zjawiskiem późniejszym. Tworzona jest z użyciem innych wymogów w stosunku do słowa i zakłada istnienie pewnej świadomości, doskonalszej i bardziej złożonej. Jest owocem bardziej dojrzałej kultury.

***
Realizm jest pojęciem raczej etycznym aniżeli estetycznym. Zakłada istnienie siły, pozwalającej dostrzec prawdę, i odwagi, by ją wypowiedzieć.

***
Można zabić człowieka, ale nie ideały. Aby zniszczyć ideały, jest tylko jedno wyjście: pozwolić im się zrealizować.

***
Humor jest wesołą śmiercią poety.

***
Są dwa rodzaje łatwego pisania: jedno – przyrodzone, powiedziałbym „żywiołowe”, a drugie – nabyte, za którym kryje się długa i trudna praca – jest ono łatwe dla czytelnika, ale nie dla twórcy.

Dwa podstawowe wymogi przekładu
Przekład utworów poetyckich stawia przed tłumaczem dwa podstawowe wymogi: wczucia się w prawzór i możności przekazania go w swoim ojczystym języku.
Obydwa wymogi są jednakowo ważne. Ale naturalnie więcej uwagi należy zwracać na możność aniżeli na wczuwanie się. Dlatego też wielu naszych młodych tłumaczy myśli, że ich przekłady są dobre, ponieważ odpowiadają wymogom technicznym i brzmią gładko. Zapominają, że możność jest zależna od tego, co znajdują w oryginale, a ich technika wydaje się wystarczająca, gdyż widzą tylko małą część jego bogactwa.
Nie powinno się jednak myśleć, że wczuwanie się jest pierwotne i dopiero jego następstwem jest przekład. Te dwa momenty przebiegają zazwyczaj równolegle. Przekładając, tłumacz przenika do tłumaczonego utworu w zależności od posiadanych możliwości. Pamiętam, razem z Muratowem odkryliśmy sens wiersza Miquela Hernàndeza dopiero po przetłumaczeniu go.

. . : : M E N U : : . .

Przekłady i Publikacje

. . : : L I N K I : : . .