Stanisław Stratijew, Samotne wiatraki

Autor: admin. Kategorie: + Spis powszechny dzikich zajęcy. Antologia opowiadań; Przekłady prozy; Stanisław Stratijew .

Samotne wiatraki

 

Lato już się kończyło, był sierpień i matka rozwałkowała ciasto na łazanki. Kiedy skończyła, wyniosła je na dwór, rozpostarła prześcieradła na podwórzu i położyła płaty ciasta na słońcu, żeby schły.

Schły sobie, a ja stałem pod czereśnią, trzymałem długi kij w rękach i pilnowałem ciasta przed kotami i ptakami. Ptaki, a i koty, bardzo lubią ciasto i tylko czekały, żebym się gdzieś zagapił – i zaraz zaczynały dziobanie i chrupanie.

Matka wybierała się na targ i powiedziała mi, żebym uważał na ciasto, bo w przeciwnym razie nigdy nie stanę się wielkim człowiekiem. Wszyscy wielcy ludzie byli podobno bardzo uważni.

– A czy wszyscy wielcy ludzie pilnowali ciasta? – zapytałem z niedowierzaniem.

– Najwięksi z nich – powiedziała matka – pilnowali.

– A trzej muszkieterowie też? – nie wierzyłem.

– Oni przede wszystkim! – powiedziała matka zupełnie poważnie.

I poszła na targ.

Kiedy tak sobie stałem i płoszyłem ptaki, ulicą przeszedł Głupi Atanas. Szedł jak kaczka, kołysząc się i patrząc na świat szeroko otwartymi oczyma.

Atanas bardzo lubi patrzeć. Przystaje na przykład przy jakimś kwiatku i zaczyna mu się przyglądać. Przygląda się przygląda, my już czterysta razy zdążylibyśmy przejść koło niego obojętnie, a on stoi i przygląda mu się. Podczas gdy on mu się przygląda, na kwiatek przylatuje motyl, zatacza dwa czy trzy kręgi i siada. Atanas przypatruje się także motylowi. Przypatruje mu się spokojnie, powoli, nie spiesząc się. Motyle nie bały się go i siedziały mu pod nosem, nie odlatywały. Atanas nie wyciągał ręki, żeby dotknąć motyli lub kwiatków, którym się przyglądał.

– Atanasie! – zawołałem. – Hej, Atanasie, co porabia królowa Klara?

– Kradnie klarnety! – odrzekł Atanas. – Król Karol i królowa Klara kradną klarnety!

Uczył go tych rzeczy pewien student, który mieszkał u nich na stancji. Uczył go wielu rzeczy, ale Atanas zapamiętywał tylko te, które mu się podobały.

– Dokąd idziesz, Atanasie? – spytałem. – Do królowej? Czyżby była w jakimś nieszczęściu? Coś jej grozi?…

Atanas machnął ręką, zaśmiał się gardłowo i poszedł dalej w górę ulicy.

Za mną zarżały konie, uderzały kopytami i grzebały w ziemi. Świat drżał z niecier0liwości, przepiękny i młody, zielone liście czereśni były ogromne, a ja stałem i pilnowałem jakiegoś tam ciasta.

– Do diabła z ciastem! – zawołałem i dosiadłem konia.

Koń stanął dęba, zarżał przejmująco i pomknął do zamku królowej.

– O pani, jeszcze chwila! – zawołałem. – Zaraz będę!

Pod kopytami konia turlały się zerwane margerytki i stratowane źdźbła chabrów, grzywa rozwiewała mu się na wietrze, a powietrze gwizdało mi w uszach. Z pobliskiego lasu wyskoczyła nagle konnica kardynała i pędziła nam naprzeciw.

– Panowie! – zawołałem. – O ile jesteście panami, to inna sprawa, ale żeby nie tracić czasu – oto moja rękawica! Brońcie się!…

Moja koronkowa rękawica przeleciała jak wicher i uderzyła w uszy konia jeźdźca kardynała. Koń przestraszył się, poderwał i zwalił jeźdźca. Pozostali rozsypali się w wachlarzyk i otoczyli mnie.

          Błyszczały w słońcu szpady, wesoło dźwięczały ostrogi, wokoło uganiał się zielony wiatr, a w oczach ludzi kardynała pojawił się zajęczy strach.

– Po kolei, panowie! – wołałem a szpada była lotna jak błyskawica. – Każdemu oddam przysługę, nie bójcie się! Daję wam na to słowo honoru!…

Pięknoduchy kardynała uciekły prosto przez zżęte pola, nad rzekę, a ja spiąłem konia ostrogami w kierunku zamku, którego dumne wieże wznosiły się na pobliskim wzgórzu. Przed bramą koń, cały pokryty białą pianą, zwalił się doszczętnie wyczerpany na ziemię. Przeskoczyłem przez niego i z wyciągniętą szpadą zacząłem biec po schodach zamku. Przerażeni słudzy w liberiach padali na kolana na perskich dywanach.

– Pani, jesteś wolna!!! – dał się słyszeć inny głos, w którym rozpoznałem głos Głupiego Atanasa.

Królowa podniosła oczy. Były pełne łez. Odwróciłem się i zobaczyłem za sobą Atanasa…

– Chwileczkę, o pani! – powiedziałem z poczuciem winy i zeskoczyłem z konia. – Chwileczkę, bo ciasto diabli wzięli!…

Królowa patrzyła nic nie rozumiejącymi oczyma.

Kury dobrały się do ciasta i dziobały go zawzięcie. Przepędziłem je kijem i powiedziałem do Atanasa:

– Atanasie, co to wszystko ma znaczyć! Dlaczego nie pilnujesz ciasta! Królową uwolniłem i bez ciebie.

– Pani, jesteś wolna!!! – powiedział radośnie Atanas. – Daję ci słowo honoru!

Widać było, że te słowa bardzo mu się spodobały. Bardzo lubił bawić się z nami, mimo że był dużo starszy.

Ale wcale nie jestem tego taki pewien. Był on dużo starszy tylko na papierze, w rejestrach urodzenia, a poza tym nie starzał się. Ciągle był w tym samym wieku i czas jakby go omijał, nie poddając go żadnym zmianom. Jakby go w ogóle nie zauważał albo też obaj byli po prostu przyjaciółmi. Atanas był wiecznie młody, nic nie ulegało w nim zmianie – nie stawał się większy wzrostem, zmarszczki nie pojawiały się na jego twarzy, oczy błyszczały mu zawsze jak u dziecka i nie starzały się. Takim właśnie narysował go Człowiek, Który Nigdy Nie Kłamie – z młodymi, błyszczącymi oczami. Domyśliliśmy się tego wszystkiego o Atanasie z portretu, w przeciwnym razie w ogóle byśmy tego nie zauważyli.

– Królowa jest wolna, Atanasie – powiedziałem. – Ale ciasto poszło w diabły. – Zobacz, ile kury wydziobały.

– Królowa jest wolna! – powtórzył Atanas.

– Dzień dobry, Atanasie! – powiedziała matka, która wróciła akurat z targu, niepostrzeżenie dla mnie. – O jakiej królowej mowa? Klarze? Tej, która kradła klarnety?

– Królowa jest wolna! – zaśmiał się Atanas. – Daję pani słowo honoru.

– Ach, tak! – powiedziała ze zrozumieniem matka. – Mój syn pewnie znów pędził gdzieś na koniu. Mimo, źe prosiłam go o pilnowanie ciasta.

– Ja…

– A kury wydziobały ciasto. Podczas gdy on uwalniał królową kury zjadły ciasto.

– Ja tylko trochę…

– No tak, zamek był zupełnie blisko, prawda? O dwa kroki stąd.

Spuściłem głowę i udawałem, że bardzo żałuję tego, co się stało.

           – Ale jak zimą zabraknie ciasta, popędzisz do królowej, żeby mi dała pięć, czy sześć kilko, co? – Skoro zamek jest tak blisko…

Atanas skorzystał z przerwy i wymknął się przez furtkę. Ja spuściłem głowę i myślałem sobie, jaka kara czeka mnie tym razem.

Wiedziałem, że matka nie złości się na mnie. Ale, jak mawiał niekiedy ojciec, kara miała efekt wychowawczy. A chłopak z naszej ulicy musiał być wychowany, nie było po prostu innego wyjścia. Ojciec kiwał gorliwie głową przy tych słowach i całkiem udanie robił wrażenie, że się zgadza. Patrząc na niego, matka nie wytrzymywała długo i wybuchała śmiechem.

         Starałem się robić tak jak mój ojciec, ale widocznie nie udawało mi się, gdyż matka nie zaśmiała się.

– To pięknie, że lubisz jeździć na koniu! – powiedziała. – Ale przecież musimy zimą też coś jeść.

– Nic, co nasze, nie idzie na marne! – powiedziałem jej. – Zjemy kury, przecież ciasto jest w nich!

Matka roześmiała się, pogłaskała mnie po głowie i odwróciła oczy, żebym ich nie widział. Ale nawet nie patrząc, wiedziałem, że są pełne łez.

– Pani! – powiedziałem, żeby ją rozweselić. – Będę już uważać! Daję pani słowo honoru!

Matka roześmiała się i weszła do domu.

A ja znów dosiadłem konia i gnałem, tym razem w stronę wiatraków. Akurat ruszałem, gdy na podwórze weszli Gurko, Toni i Głupi Atanas, dosiedli także koni i wszyscy razem pędziliśmy ku wiatrakom. Dopiero co przeczytaliśmy „Don Kichota”.

Zbroje błyszczały w słońcu, rosynanty rżały i cwałowały po zakurzonych drogach, rycerskie kopie przeszywały powietrze, które jęczało pod ich uderzeniami.

Byliśmy bardzo rozgniewani na złych olbrzymów za wszystkie krzywdy, które wyrządzili, za to, że dobrzy cierpią, a źli triumfują, że jeden ma za dużo, a drugi nie ma nic, że prawda jest skuta żelaznymi łańcuchami w jaskini, a krzywda chodzi po świecie, że jest jeszcze wielu ludzi o smutnych oczach i nieśmiałych rękach, za to, że zaczarowują nasze Dulcynee i odbierają je nam…

       Pędziliśmy tak na koniach w końcu sierpnia, cwałowaliśmy przez zielone pola, nasze rosynanty mknęły ku złym olbrzymom, które machały groźnie skrzydłami i stawały się coraz większe i większe. Ale serca nasze nie drżały, pełne były gniewu i oburzenia, byliśmy młodzi i oczy nam błyszczały, a ręce dzierżyły rycerskie kopie…

Sierpień przychodzi co roku od nowa i od nowa patrzę na zielone pola – są puste. Wyrośliśmy już dawno, ożeniliśmy się, staliśmy się mądrzejsi, a niektórzy z nas będą z pewnością wielcy – oni są bardzo uważni, mimo że nie ma już domowego ciasta do pilnowania.

        I tylko głupi Atanas, który jest wiecznie młody i nie starzeje się, a oczy błyszczą mu jeszcze jak u dziecka, cwałuje na koniu, przejeżdża obok nas i woła:

– Naprzód! Pani, jesteś wolna!!!

Ale my uśmiechamy się tylko, a on cwałuje dalej, przez zielone pola, ku wiatrakom, które bez nas stoją takie samotne.

 

 

. . : : M E N U : : . .

Przekłady i Publikacje

. . : : L I N K I : : . .