Penczo Sławejkow, Księga pieśni

Autor: admin. Kategorie: Penczo Sławejkow Księga pieśni .

      Penczo Sławejkow (1866-1912), syn poety, budziciela i działacza odrodzenia narodowego Petka R. Sławejkowa. Jeden z głównych przedstawicieli modernizmu bułgarskiego skupionych wokół czasopisma „Misył” (1892-1907). Autor m.in. zbiorów poetyckich Syn za sztastije, 1907 (Sen o szczęściu), Na ostrowa na błażenite, 1910 (Na wyspie szczęśliwych), będącego poetycką mistyfikacją, a także niedokończonego poematu o powstaniu kwietniowym 1876 roku Kyrwawa pesen, 1911-1913 (Krwawa pieśń). Jest także autorem wydanej pośmiertnie antologii bułgarskiej poezji ludowej Kniga na pesnite, 1917 (Księga pieśni), w której zarówno obszerny wstęp, jak i autorska koncepcja antologisty są wykładnią modernistycznego i artystycznego postrzegania bułgarskiej poezji ludowej. Penczo Sławejkow przygotował również wydaną w 1904 roku w Londynie w przekładzie angielskim hybrydową antologię, godzącą folklor i literaturę, The Shade of the Balkans (W cieniu Bałkanów), w której również nie stronił od zabiegów mistyfikacji literackiej. Prawdopodobnie stosował ją również w Księdze pieśni, przynajmniej częściowo, co jednak nie pozbawia tego zbioru, zawierającego 249 pieśni, szczególnego poetyckiego uroku.

 

Penczo Sławejkow

Księga pieśni

 

I. Przyroda
1.
Ni przędła dąbrowa, ni tkała –
przez zimę chora leżała.
A ledwo nastał Giurgiewden,
sama się w szatę odziała,
cała w zielonej sukmanie,
cała w zielonym atłasie.

2.
 Tak mi się serce raduje,
że wiosna pąkami strzeliła!
Wszystko wyległo na paszę;
i bydła, oj, tyle, dobytku;
krowy, krasule, w lasach,
koniki wrone w odłogach,
i owce, że ich nie zliczysz,
i kozy setkami by mierzyć.
A wszystek żwawy i zdrowy,
wszystek dobytek rad widać,
wszystek wyległ na paszę…
Oracz już skiby przewraca
na polach, górskich odłogach,
Odłogach, starych ugorach –
w dwa woły jego anioły,
radłem zdobnym szarłatem,
jarzmem przybranym bazylią!
Bazylii zapach się niesie,
wszystko do życia budzi,
wszystko co życiem żyje.
Wszystko żywe się zbiega,
wszystko do Boga woła:
– Ześlij nam, Boże, ześlij
dary swe nieprzebrane,
w zdrowiu i życiu zachowaj –
a oracz niech ma urodzaj!

3.
Oj, lesie, lesie zielony,
nie tędy prowadzi droga,
lecz tędy iść będę dalej,
bo cień twój, lesie, głęboki
i woda zimna, źródlana.

 4.
 Hen pod lasem, pod zielonym,
rząd oraczy, rząd kopaczy,
rolę orzą, zboże sieję,
oni sieją, Bóg je rodzi –
by je żęły panny młode,
by wiązali  je chłopacy,
by zwozili młodożeńcy,
by młócili ojciec z matką,
by mielili biali starcy,
by je jedli chrześcijanie –
Bogu śląc podziękowanie.

5.
 Powiej, wietrze, powiej,
powiej, chłodu przywiej,
daj ochłodę, wietrze,
siostrze hen w Dżumaji,
bratu hen w Dobrudży!

6.
 Hej, szeroka połonina,
na niej pasą się owce,
gra im pasterz, co je wiedzie,
na swej kraśnej dudce,
na srebrnej fujarce.

7.
 Wiatr powiewa, Wardar się kolebie!
Na wsi skraju, na Wardaru brzegu,
zebrało się dziewcząt wiele –
na pieśni śpiewanie, na w tańcu śmiganie.
Głosy pieśni – lekkie wiatry. –
Wiatr powiewa, Wardar się kolebie!

8.
 Przyszła pora, przyszło teraz
róży w kwiaty się ustroić,
ziemię wonią napełnić,
całą ziemię Rumelii:
od Bitoli do Prilepu,
od Prilepu, do Welesu,
od Welesu do Solunia –
by zbierały je dziewczęta,
by wplatały je we włosy.

  II. Dziewczyna
 9.
Hej, dziewczyno, nowa grządko:
tu rząd papryk, słodka grusza,
z rzadka gdzieś bazylia,
tu i ówdzie wonne kwiecie,
a przy ścieżkach róża.

10.
 „Czerwony kwiecie, czerwona różo,
któż cię to sadzi, któż cię podlewa?”
– Sam Bóg mnie sadzi i Bóg podlewa:
ojciec mnie noszą na rączym koniu,
matka mnie noszą na swej zapasce
siostra mnie nosi na gorseciku,
zaś brat mnie nosi na czarnej czapce,
dziadek mnie noszą u czwórki wołów,
babka mnie noszą na chuście z wełny,
stryjek mnie noszą na długiej strzelbie –
wszystkich ukraszam, radość im niosę.

11.
 Zapach róży niesie się z ogrodu –
stamtąd płynie, i tu już dobiega.
Czas już dziewczę róże zbierać,
wonią róży dom świekra napełniać!

12.
 Co to za kwiecie tak rano wstaje,
najwcześniej wstaje, najraniej kwitnie?
To kwiat krokusa najraniej kwitnie,
gdy tylko wiosną słońce przyświeci.
Bo u krokusa matką macocha,
to i  krokusa najwcześniej budzi.
Wstawajże, wstawaj, synku krokusie,
rano najraniej, szybko rozkwitaj,
bo wcześniej, raniej wstanie prymulka
i ona pierwej od ciebie rozkwitnie;
bo ją zbierali już ci pastuszkowie,
wołów pasterze, bydła pastuszkowie,
nieśli ją chyżo do wsi w dolinie,
dali ją każdej młodej dziewczynie,
młodej dziewczynie na wianek,
na wianek, hej, na Św. Łazarza.

13.
 Zawołała donośnie
prymula dziewczyna:
„Piękniejszego ode mnie
nie ma kwiecia na świecie
ani kwiecia,
ani zielonego bodziszka.”
Głos jej słyszał bodziszek
w lesie, lesie zielonym,
i tak Prymuli odrzecze:
„Prymulo, dziewczyno,
tyś to jest najpiękniejsza
z wszystkich kwiatów
i od zielonego bodziszka?
Będzie rosa rosić,
radość ci przyniesie,
gdy słońce przypiecze,
twoje życie uciecze!
A ja biedaczysko
czy zima, czy lato,
na wysokiej skale,
i na kamienisku;
gdy zima – pod śniegiem,
gdy lato – w spiekocie,
wciąż zielony, żyję!

14.
 Dwa się kwiaty posprzeczały –
szafran złoty i róża:
„Tobie dobrze, różyczko,
ty masz dobrą matulę,
co cię rodzi pośród lata,
pośród lata, na Św. Piotra,
a otula na Św. Iliję –
ciebie zerwie któraś z niewiast,
ciebie noszą jak naszyjnik,
a dziewczynie głowę zdobisz,
a chłopakom wielkie czapy!
„Ja w opiece złej macochy,
co mnie rodzi na Giurgewden,
a odwija pośród zimy
pośród zimy, zimy lutej,
żeby kozy mnie skubały,
żeby dzieci harcowały,
i w popiele przypiekały!”

15.
 Oj, ty trawo, drobna trawo,
całe pole już porosłaś,
całe pole żeś przykryła,
ledwie trochę go zostało,
gdzie piwonii kwiat wyrasta,
a tuż obok biała róża.
Ten do róży tak powiada:
– Oj, różyczko, biała różo,
jakbym ja miał twoje wonie,
przydałoby mi to krasy,
wiłbym ja się i owijał,
o dziewczęcia smukłą kibić –
jak przędzona nić jedwabiu
o wrzeciono pozłocone.
Biała róża tak odpowie:
– Oj, ty kwiecie, miły kwiecie,
gdyby ja bym, gdybym miała
twój chwacki rumieniec,
wszystkie kwiaty bym zwabiła,
nade wszystko kwiat piwonii,
kwiat najpierwszy, najładniejszy!

16.
 „Krokusiku, ty sierotko guślarza,
czemu pachniesz pośród zimy, guślarzowi,
pośród zimy jeszcze lutej, guślarzowi?
– Mam ci ja tu złą macochę, guślarzu!
Co mnie budzi bardzo wcześnie, guślarzu!
Żebym pachniał pośród zimy, guślarzowi!
Pośród zimy jeszcze lutej, guślarzowi!

17.
 Uskarżał się bodziszek górom:
„Coś nie idą młode panny mnie zbierać?
Czyżby serce bazylkowi oddały?
A bazylek, tylko ze słońcem wysokim,
a ja jestem i zimą, i latem.
Zimą rosnę pod kopnym śniegiem,
latem kwitnę w głębokim cieniu –
góry całe pachną bodziszkiem,
bodziszkiem, co zdrowie przynosi.

18.
Bodziszku-wianuszku, pachnący kwiatuszku!
Bodziszku-wianuszku, czy cię chcą dziewczęta,
chcą we wianku rosistym na głowie nosić? –
A bodziszek przydrożny tak im odpowiada:
„Hejże, chłopcy, czyście są pijani?
Jakże by mnie miały dziewczęta nie chcieć,
jakże by mnie miały rosistego na głowie nie nosić –
co to za dziewczyna, która wianka ni ma?”

19.
Bodziszku-wianuszku, pachnący kwiatuszku,
chcą cię aby dziewczęta i niewiasty młode?
A bodziszek im udatnie odpowie:
– I dla jednych, i dla drugich rosnę ja to sobie,
a mój korzeń w ziemi pod ciężkim kamieniem,
a jak przyjdzie do mnie wiosna na Giurgewden,
wtedy znowu z korzenia wyrosnę,
będzie mną pachniała dąbrowa zielona
i kto tędy przejdzie już stąd nie odejdzie –
by nie uwić wianków witych ze mnie!

20.
Kopytnik już usycha w lesie.
Jak go spytać, czemu tak usycha: –
Czy z tęsknoty za rączym konikiem?
Czy z tęsknoty za nośną dwururką?
Kopytnik tymi słowy odpowie:
– Nie z tęsknoty za rączym konikiem,
nie z tęsknoty za nośną dwururką,
tęskno mi ino za ładną dziewczyną!

21.
Rano wzeszedł, wieczór więdnie biały bazylek,
jak pójdziecie, spytajcie go, co się za tym kryje?
Czy usycha, czy usycha bo nie ma rosy, wody?
Czy usycha, czy usycha, bo mu wiosna sucha?
– Tęskno mi, oj, tęskno za ładną dziewuchą!

22.
Usłyszało białe zioło od białego bazylka:
„Albo ty przyjdź do mnie, albo ja do ciebie”.
– Przyjść przyjdziesz, mój bazylku, ale jak odnajdziesz? –
„Znajdę ja cię, białe ziele, u ojca w komorze,
u ojca w komorze, u matki w fartuchu”.
23.
Rosisty bodziszek sięga po kolana;
kazali mi go szukać i nazrywać z rana;
a ten do mnie tak powiada:
„Paniczyku, bądź mi jako brat!
Nie dawaj mnie mężatkom –
mężatki za nic mnie mają:
wetkną mnie do chusty,
wetkną do kołyski –
dziecka się na mnie wylegają!
Nie dawaj mnie też chłopcom,
chłopcy za nic mnie mają,
wsadzą mnie za pazuchę,
cały dzień ręcami machają,
jak wypadnę na ziemię,
cały dzień po mnie stąpają!
Daj ty mnie ładnym dziewkom,
dziewki mnie pięknie noszą –
wepną we włosy przy liczku,
przez cały dzień tak noszą,
a kiedy wieczór nadejdzie,
wezmą mnie z włosów przy liczku
i dadzą do dzbanuszka,
do dzbanuszka na stoliczku!”

24.
– Drobny, mały złocieniu!
Czemu nie rośniesz, żeby urosnąć,
żeby zostać dziarskim chwatem,
jak ten zbójnik, twój wujaszek?
Po co mi rosnąć i urosnąć,
żeby zostać dziarskim chwatem –
jak ten zbójnik, mój wujaszek?
Dopokąd są dziarscy chwaci,
odpokąd góry się wznoszą –
na swoich czapach mnie noszą!”
– Drobny, mały złocieniu!
Czemu nie rośniesz, żeby urosnąć,
żeby zostać dziarskim chwatem,
jak ten zbójnik, twój wujaszek?
Po co mi rosnąć i urosnąć,
żeby zostać dziarskim chwatem –
jak ten zbójnik, mój wujaszek?
Dopokąd są dziewczęta,
odpokąd liść zielony,
we wianki jestem wpleciony!”
– Drobny, mały złocieniu!
Czemu nie rośniesz, żeby urosnąć,
żeby zostać dziarskim chwatem,
jak ten zbójnik, twój wujaszek?
Po co mi rosnąć i urosnąć,
żeby zostać dziarskim chwatem –
jak ten zbójnik, mój wujaszek?
Dopokąd są młode żony,
odpokąd liść zielony,
we wianki jestem wpleciony!”

 25.
Drogie dziewczę, czarnookie,
drogie twoje czarne oczy,
czarne, czarne jak jagody,
krągłe, wielkie jako grono.
Chciałoby się ciebie spytać,
chciałoby się, byś wyznała:
na kogo ty się tak złościsz,
ty się złościsz, ty się srożysz,
czy na matkę, czy na ojca
lub na braci twoich obu? –
Ono weźmie i odpowie:
– Hej, zawadiako, młody zawadiako!
Nie złoszczę ja ci się, zawadiako,
ni na matkę, ni na ojca,
ni na moich braci obu,
a na ciebie mój zawadiako.
Chodzisz ciągle tam i owam,
po tych górach, to wyżynach,
w zaciąg z wojskiem anadolskim,
kędy słońce wschodzi
i kędy zapada –
a ja potąd kwiatu nie mam,
któryś zerwał, dał mi w darze,
bym mówiła, jak miłuje mnie mój miły,
od miłego ten wianek na głowie.
Wnet on weźmie i odpowie:
– Znalazłem ci ja pierwsze kwiecie,
Schyliłem się z konia,
by je zerwać, dać ci w darze.
Owo kwiecie tak mi rzece:
Hej, zawadiako, młody zawadiako!
Zerwij mnie, zanieś w darze,
ale nie dawaj dziewczynie;
dziewczyny źle się ze mną obchodzą,
przez dzień cały na głowie mnie noszą
pod chustką z boku;
a kiedy na wieczór przyjdą,
kiedy mnie z głowy zdejmą,
na środek izby mnie cisną.
A jak potem wstaną rano,
rannym świtem w poniedziałek,
biorą miotłę i łopatę,
i zamiotą, i pogniotą,
potem rzucą do śmietnika,
tam mnie kury pazurami rozdrapią.
Dzieci się lepiej ze mną obchodzą,
przez dzień cały na główce noszą,
na główeczce, nad oczami.

49
Nie wiej, wietrze, nie wiej,
głosu mego nie nieś…
ku Starej Płaninie;
bo mam ci ja brata,
brata hen na hali,
pasie owce młode!
Bratu głos mój znany,
brat mój tak odpowie:
– Ot i nasza Rada,
w polu jest leniwa
i prząść nierychliwa,
przy pierzu jękliwa,
w tańcu – jak nikt żywa!

              Ciąg dalszy nastąpi

 

. . : : M E N U : : . .

Przekłady i Publikacje

. . : : L I N K I : : . .