Kolio Nikołow, Ach, te ciemne, ciemne przyczepy

Autor: admin. Kategorie: Kolio Nikołow; Przekłady prozy .

 

Ach, te ciemne, ciemne przyczepy

       Duża skoda zatrzymała się i jakieś niewidzialne sprężyny rozkołysały ją; chłopak podskoczył do przodu, a rozkładane łóżko za nim zaskrzypiało.

        Obydwaj wyskoczyli z wysokiej szoferki. Ranek był ciepły i suchy, nad drogą pulsowało ciepło. Chłopak z trudem oderwał podeszwę od roztopionego asfaltu i ruszył za wujkiem Sławem w kierunku automatów. Kobieta pod długim okapem wzięła talony, nalała sto litrów  benzyny i obydwaj znów wsiedli do szoferki. Na dachu błyszczał niklowany smok z napisem „Petrol”.

         Wujek Sław  wcisnął pedał gazu; skoda wyszła na środek szosy.

         – Więc powiadasz, że teraz wieziemy skrzynki, co? – spytał chłopak.

         – Skrzynki. Z powrotem będą pełne czereśni. Widzisz, jakie czasy nadeszły! Jak masz skrzynki, natychmiast dają ci czereśnie.

         – He, zmyślasz, co? Kto to słyszał i widział czereśnie o tej porze. Przecież dopiero kwitną…

         – Jedziemy na południe. Tam czereśnie dojrzewają wcześniej.

         Chłopak popatrzył przez okno i zaczął machać rękami. Potem zwrócił się do szofera:

          – Widziałeś, zająca byśmy przejechali. Zająca byśmy przejechali. Otworzyć trochę okno, wujku Sławie?

          – jeszcze zimno. Zmarzniemy- To nic. Chcę, żebyś otworzył okno.

          Szofer wyciągnął prawą rękę i patrząc nadal do przodu, i kierując drugą ręką, otworzył okno.

          – Zająca byśmy przejechali – zawołał c całych sił chłopak.

          – Słyszałem, nie jestem głuchy.

          – Cały świat zjeździłeś ciężarówką, prawda? Cetan powiada, że takie ciężarówki jeżdżą aż do Szwecji.

         – Jeżdżą, tylko że ja tam jeszcze nie dojechałem. Kilka razy jeździłem do Niemiec Zachodnich. Ale bardzo chciałem pojechać także do Szwecji. Mówią, że tam dziewczyny umierają za Bułgarami.

          – Nie przesadzaj! Oglądałeś „Diabła”? I tego, co to jest trochę podobny do Fernandela…

          – Alberto Sordi.

          – O, tego Alberto Sordi, on też tak myślał, ale nic z tego nie wyszło. Przeziębił się tylko, jak biegali goli po śniegu.

          – Czekaj, ten film nie był przypadkiem zabroniony dla młodzieży?

          – A kto ci mówi, że nie był zabroniony!

          – To nieładnie oglądać takie filmy.

          – Nie oglądałem. Cetan mi opowiedział.

          – Kto to ten Cwetan? Ogłuchłem już od jego imienia.

          – A, nie znasz go. Straszny numer. Mówi po arabsku.

          – Po arabsku?

       – Ale skąd. Buja innych, a ci mu wierzą. Ale robi to bardzo dobrze. Umówił się z jakimiś studentami arabskimi i jak ich spotka, zaczynają rozmawiać i wszystkie chłopaki myślą, że zna arabski. Wiesz co opowiada, kiedy go pytają, jak się nauczył arabskiego? Spał sobie i kiedy się obudził, zaczął mówić po arabsku.

         – Jesteś jego przyjacielem?

        – No pewnie. Cetan jest moim najlepszym przyjacielem. Rozumiemy się z nim. I tylko mnie mówi prawdę. Ale innych buja, ile się da.

          Wujek Sław umilkł nagle i podniósł nogę z pedału – za nim jakiś trabant chciał wolną drogę i trąbił bez przerwy klaksonem. Trabant przejechał gdzieś nisko pod nimi jak żółw i zniknął za którymś zakrętem.

           – Hej, wujku Sławie, dlaczego dałeś mu się wyprzedzić? Ładnie to dać się wyprzedzić trabantowi? Znasz kawał o trabantach?

           – Znam wszystkie! – ciężarówka ledwie się wlokła szeroką, dobrą drogą. – Słyszałem je sto razy…

           Chłopak popatrzył na wujka Sława, zobaczył jego zaciśnięte zęby i skulił się przy drzwiczkach.

            – Złościsz się na mnie? Dlaczego się rozzłościłeś, co? Nie będę ci już opowiadał starych kawałów, tylko się nie złość…

            – Nie chodzi o kawały.

            – No to o co?

            – O coś innego.

           Chłopak milczał i patrzył smutnie przez szybę.za szybą biegły pola, ale męczyły się szybko i zostawały w tyle. Mówiły tylko innym polom, że muszą trochę pobiec i zostawały w tyle. Tak jak sztafeta, pomyślał chłopak. Biegał bardzo dobrze i był zawodnikiem w lekkiej atletyce.

        – Ejże, głuptasie, nie gniewaj się! – wujek Sław zaśmiał się i rozczochrał chłopakowi włosy prawą ręką. Lewą nadal prowadził ciężarówkę. – Popatrz teraz, jak wyprzedzimy tego mercedesa!…

             – Wyprzedzimy mercedesa-aa-aaa…

             – Przestań się wydzierać! Tamci w mercedesie nas słyszą i nie dadzą wolnej drogi.

            Skoda naraz zaczęła warczeć. Wujek Sław napompował kilka razy pedał gazu i zbliżył się całkiem do mercedesa. Dotknął klaksonu, był to bardzo silny klakson i mercedes zakołysał się nieco od dźwięku. Z przednich drzwiczek pokazała się głowa i już ca chwilę mercedes uciekł do przodu. Kołysał się na prawo i lewo.

         – Lelum-polelum z tego szofera – rzekł wujek Sław. – Obrzydli mi amatorzy. Wsadził jakąś babkę i chce się pokazać, ale nie wytrzyma, słuchaj co ci mówię…

              Skoda znów zbliżyła się do samochodu i klakson wył tak głośno, że mercedes ustąpił.

              Chłopak wychylił się przez okno i znów zaczął krzyczeć.

               – Dopędzamy g-o-o, w środku jest jakaś dziwa z żółtymi włosami i niedźwiadkie-e-em. Z czym do gości! Wyprzedziliśmy i-ich.

               Wujek Sław wydostał się na środek szosy i popatrzył na chłopaka.

             – Nie mogę zrozumieć, dlaczego tak wrzeszczysz jak wariat. Wszystko widzę bardzo dobrze. Po co się darłeś? I nie wychylaj się przez okno, zmarzniesz. Zaraz zamknę…

                – Nie zamykaj – chłopak dotknął przestraszony ręki wujka Sława.

                – Proszę cię, nie zamykaj.

                – Ale tak to zmarzniesz.

                – Nie zmarznę, proszę cię!

            Wujek Sław kiwnął głową i położył rękę na kierownicy. Opony plaskały po asfalcie jak deski po wodzie. Wzdłuż drogi zaczynały uciekać także drzewa. Pola zmęczyły się uciekaniem i przekazały pałeczkę sztafetową drzewom. Przy przejeździe kolejowym nad samą szosą bocian uwił sobie gniazdo na uschniętej gałęzi.

               – Ahoj, bocianie gniazdo nad szosą-ą-ą – zawołał chłopak i znów wystawił głowę przez okno.

               Wujek Sław rozzłościł się:

                – Zupełnie ochrypniesz od tego krzyku. Tak mi się zdaje. Daj, zamknę okno…

                – Nie ochrypnę, wujku Sławie, proszę cię…

              Wujek Sław znów skinął głową, bardzo lubił kiwać głową, kiedy był z małymi dziećmi, i z powrotem położył rękę na kierownicy. Ręce wujka Sława niby były nieruchome, wciąż na tym samym miejscu, ale chłopak wiedział, że ich niewidoczne muskuły drżą i kierują ciężarówką. Opony przyczepy gwizdały po asfalcie – miękko i płynnie – i chłopak wiedział, że niewidoczne muskuły niezauważalnie namacują drogę i niezauważalnie zmuszają opony do jazdy środkiem szosy.

             Ale mimo wszystko chłopak nie zauważył, kiedy muskuły rąk sprężyły się, prawa noga przemieściła się i nacisnęła hamulec. Skoda zatrzymała się nagle i znów jakieś niewidoczne sprężyny ją rozkołysały.

                 – Dobrze, że są resory – powiedział chłopak. – Do tej pory sto razy rozbilibyśmy sobie głowy.

                – Co tam głowy, szyby byśmy powybijali – rzekł wujek Sław.

                – Głów ile chcesz, ale szyb nie ma.

               Z naprzeciwka pełzł stary astro fiat, załadowany cegłami. Przednie koło kręciło się na wszystkie strony.

          Wujek Sław podniósł rękę i astro fiat zatrzymał się momentalnie, jakby tylko na to czekał. Z szoferki wyskoczył mężczyzna z czarnym wąsikiem. Podrapał się po głowie i powiedział:

               – Co, coś ci się stało? Skody są do niczego. Popatrz na mojego astro fiata. Stary, ale mucha nie siada.

               – No pewnie – rzekł wujek Sław. – Tylko koła mu siadają. I pokazał na przednią oponę.

            – O, cholera ciężka – powiedział mężczyzna z czarnym wąsikiem i natychmiast położył się pod motorem. – Dobrze, żeś powiedział.

          Potem wujek Sław i ten mężczyzna wyciągnęli lewarek i wepchnęli go pod koło. Chłopak stanął przy nich i mówił do siebie dość głośno:

             – Tak. Teraz podstawimy lewarek od dołu; teraz zaczynamy kręcić korbą i ciężarówka podnosi się, podnosi…

             Wujek Sław zbliżył się do chłopaka.

             – Słuchaj, zaczynam cię już mieć powyżej uszu. Nie przestaniesz mamrotać?

         Chłopak skulił się z przestrachem i usiadł na kamieniu. Nic nie powiedział. Ale kiedy obydwaj mężczyźni uradzili coś i zaczęli wyładowywać cegły, chłopak zaczął mówić do siebie:

            – A teraz zrzucamy cegły, o tak, hoppaparara, ej, ale te cegły ciepłe, aż ręce swędzą…

            Potem obydwaj mężczyźni zaczęli kręcić korbką lewarka i podnieśli koło.

           – Teraz zdejmujemy koło, wujaszek ma rezerwowe, o tak ! zakładamy drugie… pierwszorzędna robota! Wujek Sław przykręca śruby i gotowe!

          Mężczyzna z czarnym wąsikiem zaczął opowiadać wujkowi Sławowi, jak to źle, że nie ma go czym poczęstować – dobrze byłoby coś gdzieś wypić, ale gdzie? – chłopak powtarzał słowo po słowie ich rozmowę.

            Wujek Sław rozzłościł się na to, ale mężczyzna z czarnym wąsikiem był bardzo wesołym człowiekiem:

             – Skądże, rozzłościł się chłopak. – Ile ja zjeździłem, ho, ho. Do Niemiec Zachodnich. Nawet do Szwecji. Byśmy dojechali, ale pomidory się popsuły i zawróciliśmy.

           – Prawda to? – spytał mężczyzna z czarnym wąsikiem.

           – Prawda – powiedział wujek Sław.

           – Ja też bym tam pojechał. Mówią, że Szwedki bardzo przepadają za Bułgarami.

         – Skądże, nie łudź się! Przecież oglądałem film „Diabeł”. Tam też taki jeden, co to był podobny do Fernandela, tak myślał, ale się tylko przeziębił, jak biegali nago po śniegu.

           – Nago? Że też was puszczają na takie filmy!

           – Ja nie oglądałem! Cetan mi opowiedział.

           – Który Cwetan?

           – Mój przyjaciel. On zna arabski.

           – To twój największy przyjaciel?

           Wujek Sław wycierał ręce białymi nićmi. Nici pachniały benzyną.

            – Największy. O wszystkim sobie mówimy…

             Wujek Sław zmarszczył się i ruszył w kierunku skody. Wszedł na górę i zatrzasnął drzwiczki.

            – Jedziemy!

         Chłopak pobiegł do szoferki, mężczyzna z czarnym wąsikiem mu pomógł, zamknął za nim drzwi i wszedł do szoferki astro fiata. Pomachał im ręką. Skoda zawarczała i ruszyła.

          Wujek Sław prowadził ciężarówkę w milczeniu. Spoglądał na chłopaka, wzdychał głęboko i odwracał się do przodu. Wargi mu się ruszały.

            – Wujku Sławie, złościsz się chyba, co?

            – Co się mam złościć… Nie złoszczę się….

        – E, to widać. W ogóle nie możesz udawać. Zaraz poznałem, że się złościsz. Za film, co? Nie oglądałem go, przecież mówiłem… Cwetan mi go opowiedział.

            – Dość już! – wujek Sław zatrzymał ciężarówkę przed czeszmą*.

            – Zejdę, żeby się trochę umyć. Strasznie się upaćkałem przy tym astro fiacie.

            – Ci szoferzy jeżdżą jak wariaci. Chcą tylko zbić jak najwięcej forsy i w ogóle nie dbają o motory.

            – A ty skąd to wiesz?

            – Cwetan mi opowiadał… – chłopak zeskoczył na ziemię, powąchał powietrze. – Ej, padało tutaj!

            – Aha – rzekł wujek Sław. – Ziemia jest mokra.

            – Gałęzie też są mokre – wrzeszczał chłopak. – Jeszcze nie ma na nich liści, ale też są mokre. Pozostały tylko krople na kwiatach. Oj, jakie piękne kwiaty! Białe i czerwone: te czerwone to brzoskwinie, co? Krople się kołyszą i kiedy zabłyśnie w nich słońce, stają się złote. Ile tu kwiatów! Góry są błękitne, u dołu brązowe, jest jeszcze biały śnieg, a pola są zielone, ale i szare, a niebo jest błękitne i szare…

              Wujek Sław podszedł do chłopca. Wycierał ręcznikiem twarz.

              – Kolio, czy ty czasem nie piszesz wierszy, co?

              – Dlaczego, czy to źle?

              – O, nie mówię, że źle. W naszym garażu jeden chłopak też pisze wiersze. Kirił Gonczew się nazywa.

              – Nigdy nie próbowałem. To do niczego. Mnie wystarczy tylko dać piłkę.

              Wujek Sław schował ręcznik i wsiadł do szoferki.

               – Chodź… Jedziemy.

               – Jedziemy-y-y – zawołał chłopak.

         Wujek Sław włączył motor i wściekle pognał samochód w dół. Pędził po stromym zboczu i opony gwizdały na zakrętach jak samochody milicyjne.

               – Wujku Sławie, patrz, asfalt jest mokry.

               – Ktoś go polewał…

                – Skądże, padał deszcz! – chłopak wychylił głowę przez okno i zawołał: – Tu padał deszcz, tu padał de-e-eszcz.

                 Trawa, drzewa i powietrze były mokre od deszczu. Słońce błyszczało w nich długimi, migocącymi smugami.

            – Chcę dogonić deszcz, chcę dogonić de-e-eszcz! – wołał chłopak i wujek Sław na próżno próbował wciągnąć jego głowę do szoferki. Chłopak węszył zimne powietrze, ciałko mu drżało i nozdrza pragnęły deszczu.

             Wujek Sława nacisnął pedał gazu i opony skody gwizdały na zakrętach, ale wujek Sław nie myślał o tym; obydwaj patrzyli na ciemne chmury, które uciekały przed nimi i rozścielały deszcz po równinie, rozścielały deszcz po górach i uciekały przed nimi.

                   – Gonimy de-e-eszcz! – wołał chłopak przez otwarte okno.

                   I dogonili go. Wpakowali się prosto w chmurę, która pełzła po górach i usłyszeli uderzenia kropel po dachu szoferki.

               – De-e-eszcz, de-e-eszcz! – wołał chłopak przez otwarte okno. – Wleźliśmy w chmurę, krople bębnią po blasze, drogą biegną strumyki mętnej wody, a na wierzchu jest piana-a-a-a…

                 Wycieraczki stukotały na przedniej szybie i wycierały drogę, deszcz padał także na tępą mordę skody, a lusterko pokryło się siecią kropel. Chłopak widział to wszystko i głośno opowiadał o tym deszczowi. Deszcz cieszyło jego piękne opowiadanie i moczył włosy i twarz chłopca.

                – Zupełnie zwariowałeś – rzekł wujek Sław, otworzył okno po swojej stronie i zaczął także wołać ile sił: – Deszcz, deszcz, wesoły, wiosenny deszcz…

               Nie było to uż żadne wołanie, lecz pieśń. Chłopak też zaczął śpiewać, a potem nagle chmura przesunęła się ku równinie i nad nimi zaświeciło słońce.

                   – O, na szczycie coś się złoci!

                   – To kopuły klasztoru – rzekł wujek Sław. – Zaraz tam będziemy.

                   – To kopuły klasztoru-u-u – chłopak znów wychylił głowę za szybę. – Kopuły klasztoru-u—u…

                   – Zatrzymamy się tam, żebyś go zobaczył. Bardzo ładny!

             Wujek Sław zatrzymał ciężarówkę przed jakąś małą restauracyjką; wysiedli obydwaj z szoferki, przecięli dużą polanę pełną dmuchawców i weszli do ciemnego i chłodnego pomieszczenia. Stoły były puste, a za barem siedziała kobieta.

                    – Dwa piwa – zawołał głośno wujek Sław.

                  Kobieta uśmiechnęła się, otworzyła kranik i kiedy kufle napełniły się piwem, wytarła błyszczący bar fartuchem. Odkroiła pianę nożem. Podsunęła im ślizgiem kufle.

                   Stuknęli się, podnosząc wysoko do góry ręce z kuflami, wujek Sław posolił sobie dłoń i oblizał.

                    – Żeby nas milicja nie złapała?

                     – Jedno piwo to nic strasznego.

                    – Nic nie wiadomo – wtrąciła się kobieta. – Mój mąż też tak mówił i już nie wrócił. Siedem lat temu. Siedem lat jestem wdową – kobieta naraz odwróciła się do wujka Sława, oczy zrobiły jej się nagle bardzo duże.

                   Podniosłą szklankę do twarzy i wytarła jasne kropelki na grubym szkle. Stanęła na palcach i silnie stuknęła szklankę Kolio.

                   – Na zdrowie, chłopie! Tylko nie wypij go jednym tchem, ej! Zawstydzisz mnie…

               Chłopak wypił kilka łyków zaraz i zakrztusił się. Wujek Sław poklepał go po plecach, a chłopak się zarumienił. Kobieta roześmiała się.

                 – Ja chciałem… – powiedział chłopak i teraz roześmieli się i kobieta, i wujek Sław.

            – Głos ci ochrypł, ej! Co powiem matce, jak wrócę? To od tego krzyku i otwartego okna. Sto razy ci mówiłem, żebyś tyle nie krzyczał bez przerwy! Po coś tyle krzyczał, co?

                 Chłopak próbował coś powiedzieć, ale kobieta i wujek Sław znów się roześmieli.

                  – Tyś całkiem ochrypł. Słowa nie możesz powiedzieć…

                 – Zdarza się – powiedziała kobieta. – Mojemu mężowi też się zdarzało. Siedem lat już go nie ma. Od siedmiu lat jestem wdową – i znów popatrzyła z bliska na wujka Sława.

               Chłopak wymknął się ze szklanką na dwór, po dziesięciu minutach wujek Sław znalazł go przy ciężarówce. Szklanka była pusta, chłopak siedział na trawie i mówił ochrypłym głosem:

              – …Kiedy kobieta nalewała piwo, na szkle zostały żółte krople. Wytarłem je, ale pojawiły się inne. A kobieta mówiła wujkowi Sławowi, że od siedmiu lat nie miała męża i że jej mężowi głos też ochrypł, a wujek Sław posolił piwo i tak wypił…

                   – Ej, co robisz? Zaczynam się już bać. Co tam wciąż mamroczesz? Gdzieś wziął szklankę! Musimy wrócić… Chodź!

                   Znów weszli obaj do restauracji i wujek Sław postawił szklankę na czystym barze.

              – Przestraszyłam się już – powiedziała kobieta. – Dwadzieścia cztery lata temu jeden też tak wyszedł ze szklanką i więcej nie wrócił. Wtedy mąż cały dzień szukał go na koniu, ale nie znalazł. Siedem lat już go nie ma. Od siedmiu lat jestem wdową…

                  Wujek Sław puścił ślizgiem szklankę – żeby nie spadła – i ruszył do wyjścia.

                   Kobieta popatrzyła na niego smutno złagodniałym, ciemnym kolorem swoich dużych oczu.

                    – Nie przenocujecie tutaj? – spytała.

            – Nie – wujek Sław już wychodził. – Czeka nas kawał drogi. Jedziemy na południe. Wieziemy skrzynki i jutro wrócimy z czereśniami. Zostawimy wam trochę, jeśli nie będzie zamknięte.

                  – Nie będzie, nie będzie – szybko powiedziała kobieta i wybiegła na dwór po szarych, gładkich płytach przed restauracją. – Ale dobrze byłoby, gdybyście przenocowali tutaj…

                    Chłopak i wujek Sław przystanęli przy ciężarówce.

                    – Wszystko zrozumiałem – rzekł chłopak.- Cwetan nauczył mnie rozumieć te rzeczy…

                    – Dosyć już z tym Cwetanem! Obrzydło mi, rozumiesz, obrzydło mi! Nic więcej nie chcę o nim słyszeć…

                    Chłopak popatrzył z przestrachem.

                     – Ale on jest moim największym przyjacielem!

                     – Największym?

                     – Tak.

                     Wujek Sław chciał coś powiedzieć, machnął ręką, potem znów machnął ręką i głos miał zły.

                    – A dlaczego nie zawołałeś wtedy także jego, co? Może powiesz, że ojciec go nie puszcza. Jeśli masz to powiedzieć, lepiej milcz! Chciałeś wszystko zobaczyć sam, zrozumiałeś!

                     Chłopak usiadł na ziemi i zaczął płakać. Wujek Sław chciał go pogłaskać po włosach, ale pozostał wyprostowany i zły.

                      – Widzisz, jak to niedobrze, co?

                      Chłopak odwrócił się nagle od niego, oczy miał pełne łez. Chciał coś powiedzieć, ale zaczął się dławić ochrypniętym gardłem i wsadził dwa palce do ust. Zagwizdał tak głośno, że wujek Sław zatkał uszy i wydało mu się nawet, że skoda przesunęła się nieco.

                 Z żelaznej przyczepy wyskoczył wysoki i szczupły chłopak z piegami i w okularach. Poprawił długą, brezentową torbę na plecach i zbliżył się ostrożnie. Włosy miał potargane i twarde.

                     – Cześć – powiedział.

                   Wujek Sław patrzył zaskoczony jak chłopak rozprostował ramiona i ziewnął. Wyjął z torby suchara i ugryzł go. Zaczął chrupać.

                    – Ty skąd się tu wziąłeś?

                    – Z przyczepy – rzekł chłopak i popatrzył na Kolio. – Jestem Cwetan…

                  Chłopak zmrużył oczy w popołudniowym słońcu, a wujek Sław stał ze spuszczonymi rękami i milczał. Przełknął tylko ślinę kilka razy.

                   – I co, przez cały czas ukrywałeś się w przyczepie, tak?

                   – Aha. Ale ty jesteś silny. Jak przerzucałeś cegły z astro fiata! Tamten z czarnym wąsikiem był niczym przy tobie..

                   – Skąd to wiesz? Z przyczepy nic nie widać.

                   – O, tak. Przyczepa jest ciemna. Nie ma w niej ani jednej dziurki. Ale ja sobie siedziałem w środku, gryzłem suchary i słuchałem Kolio. Opowiadał tak ładnie, że w pewnej chwili cegły zaczęły mnie parzyć w ręce.

              Wujek sław odwrócił się do Kolio. Pochlipywał wciąż jeszcze, leżąc na trawie, i ramiona mu drżały. Wujek Sław czuł, że te dreszcze są radosne, ale chłopak rozpłakał się i w tej chwili nic nie mogło go powstrzymać.

                    – Trzeba było mi powiedzieć – wujek Sław dotknął włosów chłopca, a ten rozpłakał się jeszcze bardziej.

                    – Ty… Wziąłbyś go ze sobą, co?

                    – No pewnie. Przez cały czas byłem na ciebie zły, że nie zaprosiłeś także jego.

                     Kolio wstał.

                      – Myślałem, że go nie weźmiesz.

                    – Głupstwa! – roześmiał się wujek Sław. – Dlaczego miałbym go nie wziąć. Popatrz jaki sympatyczny! A przybitym zna arabski. Musimy go tylko trochę wyprostować. Zobacz, jaki poskręcany w ósemkę.

                   – W tych skrzynkach się powykrzywiałem – smutnie powiedział Cwetan i wszyscy roześmieli się. Łzy na twarzy Kolio wyschły, znów spróbował zwilżyć twarz pięknym bólem, ale nie mógł i śmiał się dalej.

                    – Ale ty jesteś silny! – rzekł Cwetan.

                    – E, dosyć już – złościł się wujek Sław. – Już to słyszałem.

                     – Nie złość się, wujku…

                     – Dość już z tym wujkiem! Mówcie mi Sław.

                     – Nie złość się, Sław! Cetan chce ci powiedzieć komplement. Powiedz mu Cwetanie.

                     – Mężczyźni bardzo się cieszą jak im powiedzieć, że są silni, że broda im szybko rośnie, i że piją, nie upijając się.

                  Sław zaczął się śmiać, było widać, że śmieje się nienaturalnie – bardzo chciał ucieszyć dzieci. Ale potem widocznie domyślił się, co chciał powiedzieć Cwetan i zaczął tarzać się po trawie. – Dobiliście mnie, diabły jedne… zarżnęliście mnie.

                      Obydwaj wyczekali aż się wyśmieje i wsiedli do szoferki.

                     – Cwetan usiądzie przy tobie – rzekł Kolio. – On może prowadzić ciężarówki. Niech się przygląda.

                     – No patrzcie – rzekł Sław. – Chcesz trochę poprowadzić?

                      – A… potem. Piłem teraz – wycofał się zaraz Cwetan.

                      – Co?

                       – Przecież Kolio przyniósł mi piwo. Milicjanci są niebezpieczni.

                     Sław włączył motor i ciężarówka ruszyła. Kiedy dotarli do klasztoru, w trójkę wtargnęli na dziedziniec (zapomnieli wyłączyć motor ciężarówki) i zobaczyli trzech zakonników. Zakonnicy wygrzewali się na słońcu.

                       – To syn szacha Iranu – rzekł Kolio i wskazał Cwetana trzem zakonnikom.

                      Zakonnicy kiwnęli głowami. Cetan zaczął mówić po arabsku, a Sław stanął z boku i niby to oglądał jakiś fresk.

                      – Abarchan dabardacha seljam – rzekł Cwetan.

                      Kolio przetłumaczył:

                       – chce się ochrzcić.

                     Zakonnicy popatrzyli na Cwetana i jeden z nich zniknął w klasztorze. Po chwili wrócił z innym zakonnikiem, który spytał coś Cwetana po arabsku.

                        – Abarchan dabardacha seljam – powtarzał Cwetan, a zakonnik nic nie rozumiał.

                         – Nic nie rozumiem – powiedział trzem zakonnikom.

                        – Bo tyle rozumiesz! – powiedział najstarszy zakonnik. – Bóg mi świadkiem, bracie, ale do tej chwili naprawdę wierzyłem, że znasz arabski.

                          Zakonnik, który mówił po arabsku, nie wiedział co powiedzieć. W końcu rzekł:

                          – Z pewnością chłopak mówi dialektem.

                    Potem Sław, Kolio i Cwetan biegli do ciężarówki i śmiali się, skoda mknęła po asfalcie i opony gwizdały na zakrętach, a oni trzej śmiali się i mówili po arabsku.

                          – Dobiliście mnie, zarżnęliście. – powtarzał Sław i nie przestawał się śmiać.

                     W końcu umilkł nagle. Samochód leciał wciąż szybko i wszyscy trzej słyszeli jak opony nie gwizdały już na zakrętach, lecz cicho brzęczały. To brzęczenie usztywniło im szyje – tak jak może nas unieruchomić brzęczenie wrzeciona Lu skrzypienie gałęzi pod oknem domu – i od czasu do czasu ruszali szyjami. Sław sapał i spoglądał na Kolio i Cwetana, ale oni milczeli, tylko szyjami poruszali.

                           – Jakiś zając przeleciał przez drogę – zawołał nagle głośno Sław.

                           – Widzieliśmy – rzekł Kolio.

                           – Zając jak zając – rzekł Cwetan.

                           Teraz słyszeli także brzęczenie motoru. Motor stukotał tak monotonnie, że wszyscy trzej znów zaczęli poruszać szyjami.

                          – Cyrk! Cyrk! – zawołał nagle sław i otworzył okno drzwiczek. Szosą z nap[przeciwka zdążała długa kolumna różnobarwnych ciężarówek. W klatkach z powagą spacerowały lwy; mężczyźni i kobiety w różnokolorowych ubraniach gwizdali i wołali coś bardzo głośno…

                           – Widzę – rzekł Kolio.

                           – Cyrk jak cyrk – rzekł Cwetan.

                         I nic po drodze nie mogło zdziwić chłopców, nic ich nie mogło zmusić, żeby zawołali zaskoczeni, mimo że po raz pierwszy jechali na południe. Przez czystą szybę ciężarówki było wszystko widać. Nie było dla kogo patrzeć tymi oczami, które przekażą widok oczom przyjaciela. Nie było ciemnej, żelaznej przyczepy bez żadnej dziurki, gdzie wszelki głos przychodzi jak ratunek… I kiedy ciężarówka wjechała do jakiegoś miasta i przejeżdżała obok dworca, obydwaj chłopcy powiedzieli Sławowi, żeby się zatrzymał.

                           – Wrócimy zaraz do domu – otworzyli drzwiczki szoferki.

                           Sław zatrzymał ciężarówkę.

                          – Jakżeście to wymyślili? Dlaczego chcecie wracać. Wszystko zaczęło się dopiero teraz…

                          – Nie mamy gdzie spać!

                   – Głupstwa! – roześmiał się Sław. – Przed wieczorem staniemy gdzieś w polu, otworzymy okna i zimne powietrze tak nas uderzy w nosy, że zaśniecie natychmiast. Ja położę się na siedzeniu, a wy na rozkładanym łóżku. Jest jak kołyska, przecież wiecie, i będziecie się kołysać tylko własnymi oddechami…

                           – Wrócimy do domu – powiedzieli obydwaj chłopcy.

                  Milczeli przez cały czas, kiedy Sław tłumaczył im, jak ładnie będzie na południu, gdzie teraz dojrzewają czereśnie, i ile wesołych i ciekawych rzeczy zobaczą po drodze.

                           Wówczas kupił im bilety na pociąg i długo machał ręką, dopóki czarne wagony nie zniknęły w obłokach dymu u sadzy.

                     Za jego plecami, na małym placyku przed dworcem, stała ciężarówka z otworzonymi drzwiami szoferki – duża i pusta jak odjeżdżający pociąg.

 

     *czeszma (tur.) – przydrożna studnia z kranem (przyp. tłum.)

. . : : M E N U : : . .

Przekłady i Publikacje

. . : : L I N K I : : . .