Jordan Wyłczew, Wiedźma

Autor: admin. Kategorie: + Spis powszechny dzikich zajęcy. Antologia opowiadań; Jordan Wyłczew; Przekłady prozy .

Wiedźma

Babka moja rozwodziła się niezmordowanie i niezmordowanie po raz drugi i trzeci wychodziła za mąż. Zawzięcie prześladowała za spadek swego ojca, matkę, braci, wszystkich świerków. Prześladowała za spadek nawet własnych synów. Kupczyła polami i lasem. Sprzedawała tłuszcz i na dno blach kładła ciężarki albo obłe kamienie rzeczne. Leczyła naftą i rozpalonymi garnkami – nafta do picia, garnek do nicowania pępka. Rozdawała zioła na rozkochiwanie, na odkochiwanie, na urodzenie chłopca, na bliźnięta, na wszystkie inne dobra tego świata. Ale najbardziej słynęła z tego, że umiała okrutnie przeklinać i zaklinać. Jej przekleństwo imało się i nie puszczało. Jakeś tylko chciał przekląć jak należy, szedłeś prosto do mojej babki. Jakeś  młodą żoną i właśnie uczysz się złościć, upierać i nienawidzić, trzy miarki kukurydzy jak raz cię załatwią – babka będzie zaklinać ubrana, bez rozplatania warkoczy; jakeś świekrą i już zdążyłaś się poróżnić z połową wsi – pięć miarek, babka będzie zaklinać ubrana, ale z rozplecionym warkoczem; jakeś chłop – jak nic dziesięć miarek, będzie zaklinać goła, z rozpuszczonymi do pięt włosami, w biały dzień, w czas ikindiji[1], kiedy zaklęcia imają się najstraszliwiej. Swoje zaklęcia czyniła babka sama, skrycie. Gdy tylko zaczynali znosić miarki kukurydzy, gdy tylko babka zaczynała chować cudze miarki w osobnej stodole, nie czekaliśmy aż nas przepędzi z domu – znikaliśmy sami i sprytnie, cichaczem, wdrapywaliśmy się na dach i spuszczaliśmy się przez komin, tuż nad jej głową.
Babka rozpalała kociołek z węglem drzewnym i kiedy podniósł się błękitny płomień, zaczynała krążyć wokół kociołka, schylać się nad płomieniem i wymawiać pierwsze słowa zaklęcia:
– I ty Boże, i ty Attylo, dziadku Kiurto, otom jest przed wami, usłyszcie mnie, ja stoję przed wami.
Im dłużej krąży wokół kociołka, tym bardziej zaczyna jej się kręcić w głowie. Ale inne wtedy zamierają i zasypiają, a w nią wstępuje szał, zaczyna wrzeszczeć. Przeskakując kociołek, żeby rozniecić płomienie, czeka aż jej włosy zaskwierczą i aż się rozśmierdzi, żeby wdać się wtedy w rozmowę z bogami i starożytnymi władcami. Z tych szaleńczych skoków zapamiętałem jeden straszny przypadek. Wtedy musiała babka przeklinać trzy osoby naraz. Zapłacili jej podwójnie za najstraszliwszą klątwę – klątwę nago. Rozebrała się, czarna i straszna, z rozpuszczonym włosem. Kiedy przeskakiwała, trzymała cycki rękami, żeby się nie potknąć. Ale oto – podskoczyła, wypuściła jeden, ten strząsnął się jak ciężarek między nogi, zwisł i oblizał żar. Babka była w powietrzu, zapiszczała dziko, zatoczyła się aż ku dzieży, zaczęła wić się jak żmija i nie przestawała piszczeć. Jeszcze chwila, a wyskoczylibyśmy z komina i polalibyśmy ją wodą. Ale wstała. Poszła do blachy z tłuszczem, zaczerpnęła pełną garścią i posmarowała się grubo.
I przeklinała dalej:
– Wy, złe duchy trzy, niech was piorun strzeli, żeby was robactwo zjadło, żebyście tyłkiem po ziemi powłóczyli, żeby was serce wypiło i kołduna wam przybyło! Do dziewiątego rodu żebyście cierpiały, do dziewiątego rodu w bólach się wiły i wciąż o mnie pytały! I wciąż mnie się bały! Jeśli ratunku szukacie, dajcie podwójnie i poczwórnie – was bronić będę, wrogów waszych przeklnę, wy nietknięte zostaniecie!
Wszystko co żywe drżało przed babką. Jak tylko ją spotkali – kłaniali się, jak ją z daleka widzieli – w drugą ulicę uciekali.
Wójt, pop i nauczyciel rozpoczęli przeciw niej wojnę, odsłaniali przed chłopami prawdę o niej, pouczali ich, że babka nie ma żadnej władzy nad nieziemskimi żywiołami. Babka przyjęła wyzwanie i zaczęła podjudzać chłopów, żeby nie słuchali trzech wiejskich przywódców, żeby nawet w państwowych i bożych sprawach ich nie słuchali. Wójt wysłał list do starosty, a później także do prokuratora w Widyniu. Wtedy babka zaczęła przeklinać przed każdą bramą i na każdym rogu. Atmosfera we wsi zaogniała się. Wójt wymyślał, pop zagroził anatemą, nauczyciel wchodził na stół w karczmie i przemawiał przekupnym językiem, którego chłopi nie rozumieli. Wtedy babka całkiem się rozgniewała i ogłosiła, że w niedzielę pójdzie na uroczysko rzucić pełną klątwę, do klątwy nie będzie jadła i piła. Ludzie przestraszyli się – domyślali się, że babka będzie wałczyła z pomocą wilka. Przywódcy wiejscy zebrali się na naradę. Potem pop posłał kościelnego do okolicznych wsi i w sobotę zjawiło się w domu popa aż dwunastu duchownych. Było jasne, że dojdzie do anatemy. Mąż babki – nieszczęsny dziadek Kojczo – biegał między obozami wrogich sił i każdego nawoływał do pojednania. Nikt nie wyrzekał się swojego uporu. Starzec płakał ze wzniesionymi w górę rękami, prosił Boga, żeby dał wszystkim rozum.
Ale oto nadeszła niedziela. Jeszcze przed świtaniem dzwon zaczął bić trwożnie. Chłopi wstawali i wyskakiwali z domów. W półmroku widać było jak popi, wójt i nauczyciel ruszali na uroczysko. Chcieli wyprzedzić babkę i zająć duży na wysokość człowieka kamienny krzyż w środku dębowego lasu. Wszyscy pobiegli ławą za nimi. Ale cóż za okropność – babka siedziała w kucki na szczycie kamiennego krzyża. Przycupnęła na nim jak kruk. Była bosa, włosy miała rozplecione, spływały falami na ramiona, na plecy, sięgały aż liszajów na kamieniu. Kucała i obciągała w dół sukmanę, żeby nie było jej zimno. Gołe palce sterczały wczepione w brzeg kamienia, żeby ją przytrzymywać. Była blada, zwiędła, wymęczona – rzeczywiście nie jadła ni nie piła przez trzy dni i trzy noce. Ręce miała obwiązane raz koło razu grubymi sznurami domowej roboty. Od czasu do czasu głowa jej opadała i wtedy podnosiła ją nagle do góry i często gęsto mrugała oczami, żeby nie zasnąć.
Władała babka nad krzyżem!
Popi cofnęli się, przyjęli to jako złowróżbny dla nich znak. Ale tak czy inaczej – rozłożyli się dwadzieścia kroków od babki, wokół najpotężniejszego dębu, i zaczęli mszę.
Babka żegnała się znakiem krzyża, kiedy i wszyscy się żegnali. Popi widzieli, że jest głodna i spragniona, toteż długo przeciągnęli mszę – prawie do południa. Czekali, żeby babka zwaliła się z krzyża, żeby nie sterczała nad wszystkimi. Ale babka nie spadała. Sterczała. Potem wymyślili jakieś polewanie i kościelny przyciągnął ze wsi kotły pełne wody. Babka zaciskała oczy, potrząsała głową i nie patrzyła na wodę. Na koniec – nie była wyjścia – nasz pop postanowił rozpocząć rokowania, a jeśli babka się nie pojedna, rzucić anatemę. Ale akurat we właściwym momencie babka stanęła na krzyżu. Wietrzyk rozwiał jej włosy, pofałdował sukmanę. Babka podniosłą ręce i rozdarła koszulę na piersiach.
Zaczynała się klątwa.
Był teraz czas najwyższy, żeby przyszedł ktoś z dobrym kijem i przyłożył jej porządnie, żeby poszła, jak na kobietę przystało, do domu pilnować kur i prosiąt.
Zacznie klątwę: wszystkim włosy stanęły na dęba na głowach, oniemieli. Ale babka potrafiła trzymać w napięciu. Wyczekała, aż przyjrzeli się jej z rozdartą koszulą na piersiach, z rękami jeszcze trzymającymi pazuchę sukmany i kiedy już czekali na słowa klątwy, wymówiła tylko groźbę:
– Dziadek Kiurto wilka mi wskaże, dziadek Kiurto wilka mi wskaże, bo imię jego Kiurto, bo imię jego Wyłczo, bo imię to przy pierwszym ślubie mi powierzył. Ja oto idę spragniona i głodna, ja oto idę sroga-przesroga, wilka złapać, wilka pojeść, krwi jego popić, znak tutaj przynieść!
Babka zeskoczyło żwawo z kamienia, jakby nie kucała na nim od pierwszych kogutów, ruszyła ku wygonowi, a potem zniknęła w gęstwinie lasu.
– To wariatka, niech sobie kark skrę, gdzie znajdzie teraz wilka w środku lata? Niech się dzieje co chce, my za to nie odpowiadamy!
Rozbeczał się mąż mojej babki, dziadek Kojczo, rozbeczały się baby, rozbeczeliśmy się i my, wnuczki. Cała wieś była jak poparzona. Nawet dostojnicy odeszli z wyrzutami sumienia i posępni.
Zginie, czy też wróci bez wilka i tym samym zhańbi się i sama pozbawi się władzy? – wola twoja, Boże!
Nie było babki cały tydzień. I oto w dzień następnej niedzieli z końca wsi dał się słyszeć pisk, wycie, zadudniły stopy, jakby pędził tabun koni.
– Wilk! Wilk! – krzyczeli ludzie. – Wilk idzie, idzie wilk!
Wszyscy biegli do wsi, postawili na nogi wójta, popa i nauczyciela, wołali ich, żeby zobaczyli cud. Cała wieś stłoczyła się na placu i wstrzymała oddech.
O, jakże ona się pojawiła! Szła środkiem ulicy, zataczała się jak pijana. Nogi były jednym wielkim strupem poszarpanego, zaschniętego w ropie i krwi mięsa. Sukmanę miała podartą, poszarpaną na strzępy. Na ramieniu ogromna rana – tam wilk wbijała wszystkie zęby i szarpał ile sił. Włosy miała powyskubywane, pełne cierni, rzepów i łopianu. Na rękach nie było już sznurów. Tymi sznurami w czasie walki omotała pęta na przednie i zadnie łapy wilka. Owinęła sznurami jego łapy. Wilk stąpał miękko małymi, łagodnymi, okiełznanymi łapami, stąpał spętanymi łapami, kiwając się z boku na bok jak kaczka. A w ogóle był ogromny ten przeklęty wilk! Ogromny jak prawdziwy cielak, sięgał człowiekowi do pasa. Pysk też miał związany. A na szyi obrożę, na której babka go prowadziła. Boki potwora były zapadnięte, sierść potargana. Na jednym boku była duża rana – tu babka go gryzłą, krew piła z głodu, pragnienia i wściekłości.
Szedł wilk przy babce jak posłuszna psina. Oszołomiony był biedaczysko, tak był załamany i przestraszony, że zapomniał, że był kiedyś wilkiem i że teraz jest nim jeszcze poniekąd.
Babka nie podnosiła głowy dumnie i wyniośle. Szła spokojnie, powłócząc nogami, wymęczona, padająca ze zmęczenia.
Zbliżyła się do ludzi, którzy zrobili jej przejście. Porozglądała się, popatrzyła, gdzie jest wójt i ruszyła z wilkiem do niego. Wójt oniemiał, co miał człowiek robić! Nauczyciel sięgnął do kieszeni po nóż, a pop pod habit po pistolet. Ale na związanego wilka łatwo wyjąć broń, zawstydzili się, schowali. Babka pokłoniła się wójtowi trzy razy. Potem pociągnęła wilka za obrożę, a ten stanął na tylnych łapach. Babka kopnęła go kałdun, a ten zaczął chodzić na zadnich łapach jak oswojony niedźwiedź.
– Mucko, Mucko – powiedziała babka – ukłoń się panu wójtowi. Powiedz, że mi siłę swoją dajesz, mnie i mojemu rodowi, tak jak prosiłam twoje trzy brzemienne wilczyce i tylko nogami je odpędzałam, zanim ciebie pokonałam. Panie wójcie, uznaj moją siłę, żeby twoje rządy były spokojne, żeby był biały jak śnieg twój mocny, błogi sen.
Wójt milczał – język mu kołkiem stanął. Babka odwróciła się na cztery strony i pokłoniła ludziom. Potem znów powróciła do wilka i powiedziała:
– Chodź Mucko, chodź, synku babciny, chodźmy do domu!
I wilk Mucko posłusznie ruszył razem z nią do domu.
Następnego dnia  wszystkie jego zęby zakwitły na naszyjniku przed naszą bramą. Babka zawiesiła herb rodziny Wyłczewów, herb, który nas łączy wprost z chanem Kubratem-Wilkiem[2], którego tutaj nazywaliśmy dziadkiem Kiurto, według skróconego imienia Kurt, jak jest napisane we wszystkich historiach świata.
Życie wsi toczyło się dalej swoją odwieczną drogą.



[1] ikindija – modlitwa popołudniowa u mahometan; tu: pora popołudniowa (przyp. tłum.)

[2] Chan Kubrat – jeden z pierwszych historycznych władców protobułgarskich (przyp. tłum.)

 

. . : : M E N U : : . .

Przekłady i Publikacje

. . : : L I N K I : : . .