Jordan Radiczkow

Autor: admin. Kategorie: Jordan Radiczkow; Przekłady prozy .

Igraszka pióra

Narysowałem ludziom słonia i pchłę. Oto, powiedziałem, macie słonia małego jak pchła i pchłę dużą jak słoń. Ale czy słoń nie jest największym zwierzęciem, a pchła najmniejszym, spytali. Dlaczego są do siebie podobni? Niby dlaczego są podobni? Ależ to igraszka pióra, odpowiadam na to.

Odtąd jednak zaczęło mnie dręczyć sumienie, że ciężko obraziłem pchłę albo słonia, że dopuściłem się wobec niej gwałtu, rysując ją tak dużą jak słoń. Raz jeszcze pokazałem ludziom rysunek i poprosiłem, żeby pomogli swemu biednemu kronikarzowi. Zawsze pełni współczucia pomyśleli chwilę i powiedzieli, że moje wyrzuty sumienia są uzasadnione. Czy wiesz, że naprawdę obraziłeś pchłę, przyrównując ją samowolnie do słonia?

Poradzili mi też, abym na przyszłość nie bawił się piórem, ale ja osobiście nie wyobrażam sobie, żeby kronikarz mógł nie bawić się piórem!

 

 

Żebro

 

Żółw, widząc jak Bóg z żebra Adama uczynił kobietę, wyjął sobie jedno żebro i uczynił z niego swoją połowicę. Żebra żółwia są na wierzchu i jeśli ty, drogi czytelniku, je przeliczysz, przekonasz się, że u samca jednego żebra brakuje.

Gdy tylko żółw to uczynił, żebro obróciło się na pięcie i poszło w las. Czekał aż wróci, ale nie wróciło, więc poszedł je szukać. Chodził po lesie i w pewnym miejscu zobaczył, ż jakiś obcy żółw zabawia się z jego żebrem. Żółwie wszczęły kłótnię, a nie doszedłszy do porozumienia prz pomocy słów, zabrały się do bicia. Walczyły z sobą długo, a gdy bijatyka już się skończyła, po żebrze nie zostało ani śladu, tylko z głębi lasu dochodził jakiś szum. Obydwa żółwie popędziły natomiast w kierunku, skąd słychać było szum, w biegu o mało nóg sobie nie połamały, ale dotarłszy na miejsce zobaczyły, że to nie ich żebro tylko jakiś inny żółw, który podobnie jak one szukał swego żebra. Ruszyły razem dalej i dotarły do dołu pełnego żeber. Żebra kopały dziury w ziemi, aby zakopać w nich swoje przeżycia. Żółwie wybrały sobie po jednym żebrze, ale sprawdziwszy przekonały się, że to nich żebra, więc porzuciły je i zaczęły szukać dalej.

I tak po dziś dzień. Jednakże po dziś dzień żaden żółw nie znalazł swego żebra, toteż po dziś dzień nie żyją one parami.

Człowiek w ten sam sposób szuka swego żebra, a gdy tylko znajdzie, sprowadza do domu, bo nie jest żółwiem i żyje parami, drogi czytelniku. Pomieszkawszy trochę z tym żebrem, zaczyna rozumieć, że się pomylił, więc porzuca je i bierze sobie inne żebro. A jeśli już nie weźmie innego, dalej żyje z tym samym, ale przez cały czas ogląda się za innymi, chcąc odnaleźć wśród nich swoje.

Jednakże w naszych czasach, drogi czytelniku, jest tyle żeber, tyle żeber… Jak znaleźć swoje wśród takiej ilości żeber! Tak oto Bóg zesłał nam karę: inni niech śpią z naszymi żebrami, drogi czytelniku, a my śpijmy z ich żebrami.

 

 

Ryba z nieba

 

Gdy zobaczyliśmy spadającego z nieba delfina, byliśmy bardzo zaskoczeniu. Wysunęliśmy przypuszczenie, że został on porwany podczas silnej burzy, a starsi przypomnieli sobie nawet, że pewnego razu z nieba spadały ponoć żaby.

Wydarzenie poszło w niepamięć, ale pozostawiło po sobie ślad.

Każdego ranka koty coraz tłumniej i tłumniej podążały na miejsce, gdzie spadła ryba. Wiele czasu minęło od tej chwili, po rybie nawet zapachu nie zostało, ale koty gromadziły się nadal, sterczały cierpliwie i patrzyły w niebo. Rozmnożyły się do tego stopnia, że na wzgórzu zrobiło się tłoczno. Niekiedy wybuchały między nimi krwawe kłótnie, ale żaden kot nie ustąpił ze swego miejsca, był bowiem pewny, że gdy ryba spadnie z nieba, żaden kot nie ustąpi mu miejsca.

Kończę na kamieniu tę krótką opowieść o skutkach, jakie pozostawiło po sobie to wydarzenie, a ucho moje wyławia z różnych stron kocie miauczenie.

 

 

O sadzy

 

Cap jest zwierzęciem śmierdzącym, bardziej śmierdzącego nie ma chyba na świecie. Pewien chłop miał capa, któregoś dnia żona powąchała go i jak nie zacznie kichać – kichała bez końca. Pierze w rzece i kicha, grabi siano i kicha, poszła do lasu po drzewo i kicha. Nie byłoby w tym nic złego, ale kłopot, że człowiek przy kichaniu nie widzi, więc uderzyła głową o drzewo i upadła nieżywa.

W tym momencie piec w domu chłopa zaczął strasznie kopcić. I to nie tak, jak kopci piec podczas wietrznej pogody, lecz kichał dymem bez przerwy: łap[ał powietrze, zbierał dym w środku i kichał. Dymu było co niemiara.

Chłop przeczyścił rurę myśląc, że zebrało się w niej dużo sadzy, ale choć czyścił ją codziennie, piec nie przestawał kichać. Ktoś mu doradził, żeby zajrzał do komina czy przypadkiem niema w nim capa, bo piec, jeśli powąchał capa, nie przestanie kichać przez całą zimę.

Wszedł na dach, a tam śnieg po pas, i widzi, że koło komina kręci się cap. Chłop zbliżył się do komina i zajrzał do środka, a w tej chwili cap uderzył go tak mocno, że chłop dość długo krążył wokół komina zanim spadł na ziemię. Na dole też długo nie mógł przyjść do siebie, ale gdy już oprzytomniał, wściekł się straszliwie i poszedł zabić capa.

Zabił go, ale cap nie chciał umierać, dusza uczepiła się go ze wszystkich sił. Zbiegli się ludzie, kichają i przekrzykując kichanie powiadają, że czegoś takiego jak żyją nie widzieli. Śmierdzące zwierzę leży martwe na śniegu, ale dusza nie z niego ujść.

Natenczas Bóg zesłał anioła. Anioł był w samej koszuli, bo anioły chodzą w samych koszulach – i zimą, i latem – było mu więc bardzo zimno, trząsł się z zimna w tej koszulinie i podskakiwał boso na śniegu dla rozgrzewki. Obejrzawszy capa, wsadził mun rękę do brzucha i wyjął stamtąd czarną sadzę. Włożył sadzę pod pachę i kichnąwszy, poleciał z duszą do nieba. Jeszcze długo potem wszyscy słyszeli jak kichał w przestworzach. Ale nim przestał kichać, nad kominem chłopa pojawił się dym, piec zahuczał, złapał równy oddech i nie kichnął już ani razu.

Tak to Bóg, własnoręcznie wyciągając z capa czarną sadzę, raczył nam dać przykład i przypowieść, abyśmy na własne oczy zobaczyli, jak czarna może stać się dusza śmierdziela.

 

O pasterzach

 

Owca rozgniewała się, że całe życie ją strzygą, wzięła nożyce i poszła ostrzyc swego gospodarza, mówiąc mu: „Od dziś ty będziesz owcą, a ja będę twoim gospodarzem i człowiekiem”. Nie mając innego wyboru, gospodarz został owcą, a owca gospodarzem.

Zostawszy nim wzięła kij i pognała człowieka na pastwisko. Ale gdy byli już na łące, zaraz zjawił się wilk i owca musiała z nim walczyć, a człowiek skubał sobie w spokoju trawę. Walka z wilkiem trwała długo. W końcu udało się jednak owcy przepędzić go do lasu i siadła pod drzewem, aby zaczerpnąć tchu. Ledwie jednak spoczęła, zobaczyła, że człowiek idzie paść się w lucernie, rozedmie się i pęknie, toteż poszła wypędzić go stamtąd. Potem pognała go nad rzekę do wodopoju, a później do wsi, i zasnęła jak zabita. Ledwie zasnęła rozszczekały się psy. Zerwała się półprzytomna i wyszła na podwórze. Okazało się, że znów przyszedł wilk, więc stoczyła z nim bój i położyła się, gdy zaczynały już piać pierwsze koguty. Gdy jednak koguty oznajmiły nadchodzący dzień, owca wstała i znów wypędziła gospodarza na pastwisko.

Nie miała kiedy spocząć przez całe lato, przez całą deszczową jesień. A to pigułki przeciw motylicy musiała mu dawać, a to liście na podściółkę znosić na zimę, śnieg odgarniać, sól mu dawać, bo przecież gospodarz nie mógł stać głodny. A na dodatek wilki ściągały pod dom całymi stadami i wyły wokoło, a wełna gospodarza nie nadawała się jeszcze na strzyżenie. Po co mi to było, złościła się owca coraz bardziej i złoszcząc się tak coraz bardziej, pewnego dnia wściekła się, poszła, zabiła gospodarza i zjadła go.

Po tym wszystkim owca złagodniała, stała się człowiekiem i zaczęła hodować ogromne stada owiec.

. . : : M E N U : : . .

Przekłady i Publikacje

. . : : L I N K I : : . .